Ile wart jest pomysł na startup? Odpowiedź jest prosta – to zależy. Z pewnością istnieją bezcenne pomysły, których powinno się strzec jak oka w głowie. Jednak niektórzy twierdzą, że pomysł na startup jest wart tyle, ile kosztuje piwo, przy którym zechcesz się nim podzielić.
Tak więc, to zależy. Od czego? Chyba przede wszystkim od tego, czy masz czas, pieniądze, możliwości i ochotę, aby swój pomysł w wprowadzić w życie. Niekoniecznie już teraz. Może w najbliższym czasie. Bo jeśli nie masz, to może warto się nim podzielić? Po co trzymać go dla siebie? „Nie bądź psem ogrodnika!” – swego czasu na blogu netto nawoływał Marcin Jagodziński.
Dziś my proponujemy dyskusję na temat tego, ile wart jest sam pomysł na startup. Zachęcamy również do stworzenia czegoś na kształt bazaru niechcianych pomysłów.
Masz pomysł, którego z jakiegoś powodu nie zamierzasz zrealizować? Opisz go, prześlij na nasz redakcyjny adres, a my opublikujemy go na MamStartup.pl. Może znajdzie się ktoś, kto tchnie w niego życie.
Pewnie wielu z Was chciałoby zadać pytanie: ale co ja będę z tego miał, że oddam komuś swój pomysł? Najpewniej niewiele. Może ciekawą dyskusję z innymi naszymi czytelnikami na temat swoich pomysłów i przemyśleń. Może satysfakcję z tego, że ktoś wprowadzi Twój pomysł w życie. A może znajdzie się ktoś, kto powie „hej to świetny pomysł! Zróbmy to razem!”. Ta ostatnia opcja brzmi nierealne? Kto wie? Różnie w życiu bywa. Co będziesz miał jednak ze swojego pomysłu, jeśli ani Ty ani nikt inny nigdy go nie zrealizuje?
A może masz pomysł, którego nie wprowadziłeś jeszcze w życie, bo natrafiłeś na przeszkodę „nie do pokonania”? Może, dzięki temu, że Twój pomysł wreszcie ujrzy światło dzienne, okaże się, że wśród naszych czytelników znajdzie się ktoś, kto rozwiąże Twój problem.
Nie przedłużając, prezentujemy pierwszy pomysł. Jego autorem jest Michał Samojlik.
Poniższy pomysł to przykład serii, którą tytułuję „Tak pięknie leciałem w chmurach i nagle…”.
Skąd pomysł?
Znam przynajmniej kilka szanowanych case study polskiego e-marketingu, których sukces został „Kupiony Teraz” na popularnej platformie aukcyjnej. Klient określił pożądany wskaźnik rezultatu w postaci konkretnej liczby”lubisiów”. Co począć? 100 fanów za 20 zł, 1000 za 200, 10000 z hurtowym rabatem za jedyne 1900 zł z VAT. Sukces kampanii, złota gwiazda i medal murowany!
Jak to ma działać?
Skąd jednak biorą się ci fani? Kombinując, zdziwiony skutecznością dostawy (mniej niż gwarantowane 24h), wpadłem na pomysł platformy afiliacyjnej. Lubimy i komentujemy za pieniądze. Brudne i nieetyczne? Tak, zgadzam się. Jednak filozoficzne dysputy zostawmy na inną okazję.
W systemie zaplanowałem 2 typy kont – reklamodawca i fan. Reklamodawca przedpłaca pieniądze i zakłada kampanię. Załóżmy, że chodzi o promocję kosmetyku. Definiuje kilka parametrów: budżet, dzienne limity, cenę za Lubię to!, grupę docelową (chcę same kobiety – nic prostszego!) i start.
Od tej chwili, każdy fan zarejestrowany w systemie może zauczestniczyć w kampanii klikając Lubię to! i tym samym zarobić parę groszy za wystawioną laurkę. Nie trudno sobie wyobrazić kilkadziesiąt czy kilkaset kampanii, które jako fan dam radę zrealizować w jeden dzień. To mogą być realne pieniądze w moim portfelu.
Obok lubienia, można rozważyć wprowadzenie wyżej płatnych komentarzy, nabijających wskaźniki aktywności fanów profilu. To już jednak ciut bardziej skomplikowane (moderacja, wartościowanie). Jednak nie niemożliwe.
Jak to ma zarabiać?
Prosto. Prowizja od wykonanej akcji, identycznie jak sieć afiliacyjna. Sądzę, że spokojnie 10-40% ceny jaką płaci reklamodawca za akcję.
Projekt nie powstał, bo…
W minutę po tym jak podliczyłem w tabelkach pierwsze życzenia związane z kosztami i zyskami, przyszła mi do głowy myśl, której tak późnego objawienia sam się potem przed sobą wstydziłem. Jak zapewnić dyskrecję związaną z uczestnictwem w akcji? Który reklamodawca zdecyduje się zlecić kampanię, będącą głośnym przyznaniem się do słabości w kwestii social media.
Brak odpowiedzi oznaczał przeciągnięcie plików nad ikonę kosza.
Michał Samojlik, Autentika