Własna firma to nic z tych rzeczy, które widzisz na Instagramie

Dodane:

Jolanta Piela Jolanta Piela

Własna firma to nic z tych rzeczy, które widzisz na Instagramie

Udostępnij:

Może zacznę od tego, że nie jestem typowym przykładem osoby, która zakłada swoją firmę. Nie tworzyłam Good Division w oparach ekscytacji. Własna firma to nie była rzecz, o której marzyłam, gdy wracałam do domu z pracy.

Przez 10 lat miałam fantastyczną karierę, miałam poczucie, że mam plan i duży wpływ na to, co dzieje się wokół. Budżety, które mogą zrównać z ziemią albo uskrzydlić. Zespoły i kompetencje, które można dołączyć do projektu na zawołanie. Szacunek, na który nie trzeba zapracowywać, który jest dany – wystarczy pokazać logo na wizytówce. Poczucie przynależności do marki, której nie trzeba przedstawiać – bo świeci dużo jaśniej, niż Twoje rodowe nazwisko.

Założyłam firmę, bo popełniłam błąd. To znaczy, przynajmniej tak widziałam to na samym początku. Zostawiłam karierę, na którą pracowałam dekadę. Zaryzykowałam, żeby móc więcej i mieć więcej. Odeszłam z dobrego miejsca do innego – które nie było dla mnie. Pomyliłam się podejmując tamtą decyzję. Ryzyko działa w dwie strony, u mnie zadziałało w tę mniej wygodną.

I pewnie to wszystko brzmiałoby dużo lepiej, gdybym powiedziała, że wyrwałam się ze złotej klatki, bo popchała mnie tam ambicja. Nie, ja się ze złotej klatki wystrzeliłam na środek pustyni, a potem zastanawiałam się co zrobić, żeby ułożyć swoje sprawy od nowa. I brzmiałoby lepiej, gdybym powiedziała, że wszystkiemu towarzyszyła pozytywna antycypacja – ale niestety, towarzyszył temu głownie strach, niepewność i poczucie straty. Ale dzisiaj myślę, że Good Division to – dopóki nie mam dzieci – najwspanialsza rzecz, której miałam zaszczyt dać życie, nie dlatego, że jest idealna – ale dlatego, że nigdy wcześniej nie musiałam dać z siebie tak wiele, tak bardzo się starać, tak wiele się uczyć, tak wiele zrozumieć.

Wiem, jak łatwo jest porównywać swoją codzienność z czyimś Instagramem i jak łatwo zacząć myśleć, że robimy coś nie tak. Ten tekst jest po to, żeby pokazać, że tak wcale nie jest. Że wszyscy trochę zaklinamy rzeczywistość, że to, czym cieszymy się, kiedy inni patrzą ma swoje źródło w tym, co robimy, kiedy jesteśmy całkiem sami.

1. Już nigdy nie będę pracowała tak, jak przyzwyczaiły mnie do tego agencje

Wyobraź sobie, że jednego dnia jesteś przekonany, że potrafisz wszystko, że nie ma dla Ciebie spraw zbyt trudnych, że jesteś stworzony do swojej pracy, a cały świat się do Ciebie uśmiecha. Budzisz się kolejnego dnia i nic z tych rzeczy nie istnieje. Oddajesz służbowego laptopa i telefon. Po raz pierwszy w życiu nie masz korporacyjnego maila. Jest cisza. Kiedy trafia pierwsze zlecenie (w zasadzie znikąd, bo nikomu nie przyznajesz się do tego, co się stało), jesteś przerażony. Bo nie masz narzędzi, nie masz dostępu do baz danych, które zawsze były, nie masz osób, które zawsze robiły dla Ciebie rzeczy, o których Ty nie masz pojęcia. I w zasadzie nie wiesz, od czego zacząć.

Okazuje się, że wszystko, co wcześniej działało tak gładko – wcale nie zostało tak stworzone. Organizacje, które dają swobodę swoim ekspertom działają tak, bo są osoby, które na co dzień wkładają ogrom pracy by informacje przepływały w odpowiedni sposób, by narzędzia były opłacone i skonfigurowane, by kawa była zawsze tam, gdzie się je spodziewasz, by pensja była zawsze na czas, zawsze odpowiedniej wysokości.

Pierwszego dnia w pracy – dla wtedy tylko siebie – zobaczyłam, że z okien globalnej agencji widać bardzo niewiele. Dostrzegałam tylko mały wycinek, w którym byłam biegła, swobodna, w którym mogłam robić swoje triki i w którym mój urok działał na innych. Poza tym środowiskiem zrozumiałam, że… nic nie rozumiem.

Zobaczyłam, że zawsze ktoś dbał o to, żebym nie miała pracy ponad moje siły, żebym nie musiała martwić się o to, czy mam pod ręką narzędzia niezbędne do wygodnej i komfortowej pracy. Zrozumiałam, że strateg w agencji reklamowej jest oderwany od rzeczywistości, bo nigdy tak naprawdę nie zobaczyłam błędów żadnej z moich decyzji. Zawsze był ktoś, kto chronił, zawsze był ktoś, kto zrobił „double-check”.

Dlatego dziś mam taką rezerwę zatrudniając osoby z firm podobnych do tych, z których „pochodzę”. Po kilku bolesnych rozczarowaniach, w których zobaczyłam znaną mi przecież „nonszalancję” i „niedokończenie” projektu (bo przecież ktoś zrobi „double-check”), arogancję wobec potencjalnych konsekwencji dla klienta zobaczyłam wszystko to, co sama robiłam wielokrotnie.

Zrozumiałam moich szefów, kiedy przypominałam sobie trudne rozmowy, zrozumiałam klientów, którzy zwalniali moje firmy, zrozumiałam, jak często przelewałam z pustego w próżne. I zrozumiałam, jak kruchy jest człowiek, który wychodzi ze świata, który jest zaprojektowany po to, żeby chronić go od stresu.

Zrozumiałam też, ile potrafię, kiedy nie mam wyboru. Że granica wytrzymałości jest dużo dalej, niż nauczyło mnie doświadczenie. Że kreatywność, kiedy służy temu, żeby ocalić projekt, a w konsekwencji życie organizacji, a nie tylko zrobić „ładną reklamę” – to dużo potężniejsze narzędzie, niż sądziłam. Nigdy z własnej woli bym się nie zapisała na taki test, bo to pasmo dyskomfortu, pozbawienia złudzeń, przełamywania wygodnych nawyków. Ale dzisiaj za nic na świecie nie oddałabym takiej lekcji. Some things can’t be unseen.

2. Twoja firma jest szkłem powiększającym zarówno Twoich zalet, jak i słabszych stron. I – wbrew temu co myślałam na początku – warto pracować nad słabszymi stronami

Przez całe zawodowe życie byłam przekonana, że należy pracować nad swoimi mocnymi stronami, nad tym, co przychodzi łatwo, gładko, bezwysiłkowo. Ale w świecie, który tworzysz – początkowo dla siebie, a stopniowo coraz bardziej dla innych – Twoje słabsze strony stają się ograniczeniami i hamują rozwój zespołu i organizacji. O ile na samym początku pomagała mi wyobraźnia, rozmach w myśleniu i – nazwijmy to roboczo – urok osobisty/umiejętności biznesowe, to do budowania trwałej organizacji, w której bierze się odpowiedzialność za innych (biznes klienta i pracowników), musisz zadbać o dokładność, precyzję, umiejętność patrzenia długoterminowego.

Czy ci to odpowiada, czy nie. Twoje mocne strony rozkwitną, wtedy, gdy dopracowujesz fundamenty, niezależnie od tego, czy masz talent, czy nie. Musisz nad tym pracować.

3. Cierpliwość – kochaj drogę

Jestem niecierpliwa. Chcę wszystkiego od razu. Kiedy nie mam tego, czego pragnę natychmiast – jestem nieznośna. Większość rzeczy, którymi się w życiu zajmowałam – w pracy, w tworzeniu sztuki, w sporcie – to były zajęcia, do których miałam „zacięcie”, „talent”. Przychodziły mi łatwo, miałam dobre wyniki. Zawsze wybierałam zajęcia po linii najmniejszego oporu – „instant satisfacion”. To się opłacało, zarówno w walucie społecznej, jak i banku polskiego. Tylko takie funkcjonowanie sprawiało, że większość zajęć traktowałam dość płytko, wkładając niewiele wysiłku w to, żeby osiągać niezłe wyniki, nie miałam szczególnych oporów, by zostawić je w dowolnym momencie i zająć się czymś innym.

Tworzenie firmy to pierwsza rzecz, która przyszła mi z ogromnym trudem. Bez natychmiastowych efektów, bez żadnej gratyfikacji od początku. Wkładając ogromny wysiłek i mając niewielki efekt, czułam, jakbym stała w miejscu, nie widziałam żadnego sensu w tym, co robię. A nawet kiedy się potwornie starałam, moje otoczenie bardzo często widziało tylko mizerny efekt tych wysiłków i dostawałam bęcki, nie dlatego, że się nie staram, tylko dlatego, że nie potrafię. Mój ośrodek nagrody był głodny i smutny. Na początku nie skupiałam się na tym, co w gruncie rzeczy już osiągnęliśmy, ale na tym, czego nam brakuje. Porównywałam się z firmami, w których nie mogę już pracować.

Zapominałam o tym, że ostatecznie przecież mogłam tam wrócić – ale nie zrobiłam tego celowo, bo podjęłam decyzję o tym, żeby swój biznes zbudować inaczej.

Good Division to pierwsza rzecz w życiu, którą musiałam się nauczyć kochać. To pierwsza rzecz, która przychodziła mi z wielkim trudem i wysiłkiem, w której musiałam się przełamać. Podobnie, jak na triathlonie, kiedy masz ochotę rzucić rower poza drogę i wrócić do domu. Tylko że na takich zawodach dostaniesz medal finishera i wrócisz do domu z pakietem epickich zdjęć, a w Twojej firmie nikt nie przybije Ci piątki za to, że płaczesz ze zmęczenia, albo że nie możesz jeść przez dwa tygodnie, bo stres tak mocno ściska Ci żołądek. Dlatego…

4. Dbaj o siebie

Łatwo jest dbać o siebie, żyć zdrowo i w rytmie, kiedy pracujesz od 9 do 17-tej, wszyscy wiedzą, z czym nigdy się do Ciebie nie zwracać, bo to nie Twoja rzecz. Trudniej jest dbać o siebie wtedy, kiedy każda rzecz jest Twoja. Kiedy próbujesz napisać SMS-a do mamy, ale za każdym razem, kiedy napiszesz słowo, Twój telefon znowu dzwoni i orientujesz się, że piszesz jeden cholerny SMS przez 2 godziny.

Kiedy dociera do Ciebie więcej bodźców, niż jesteś w stanie ich przetworzyć, kiedy każdy, kto zwraca się do Ciebie, przedstawia swój problem jako najważniejszy i najbardziej pilny, a Ty nie chcesz nikogo zawieść, bo boisz się, że wszystko stracisz. Kiedy nie możesz zasnąć do 3-ej w nocy, a potem nie potrafisz dojść do siebie kolejnego dnia. Przez kilkanaście tygodni. Kiedy nie potrafisz tego wytłumaczyć bliskim, chciałbyś być dla nich lepszy, ale nie potrafisz się doprowadzić do porządku.

To pułapka, w którą niestety na samym początku wpadłam. W błędne koło pośpiechu, stresu i niedoczasu. Kiedy masz zbyt mało czasu, by zadbać o to, co ważne, więc nie masz tego, co ważne, by działać skutecznie i dobrze. To bardzo zły stan, który może doprowadzić do długofalowych negatywnych konsekwencji.

Dlatego tak ważne są małe rytuały i zwyczaje, które pozwalają zachować zdrowie i równowagę w sensie fizycznym, psychicznym i emocjonalnym. Nigdy, nigdy, nigdy długoterminowo nie zaniedbuj snu, dobrego żywienia, sportu, dbania o swój stan emocjonalny i kontaktów z ważnymi dla Ciebie ludźmi. Jeśli Twój kalendarz co tydzień wypełnia się błyskawicznie, sam wprowadź do niego wcześniej kluczowe dla Ciebie aktywności i rytuały. Bez nich umieramy, jeśli nie dosłownie, to na pewno jako szczęśliwi ludzie. Firma to wysiłek, inwestycja, to długa droga przez lata niedokończonych i niedoskonałych form, ale nigdy nie wybieraj pomiędzy nią, a sobą i tym, co najważniejsze w Twoim życiu.

5. Nie zrobisz wszystkiego sam

Najwięcej czasu zajęło mi zrozumienie, że nie zrobię wszystkiego sama – i że wcale nie muszę. Praca stratega wpoiła mi nawyk, że najlepiej i najłatwiej pracuje się samemu – gdy nikt nie przeszkadza, nie rozprasza, nie wpieprza się. To działało, kiedy efektem pracy było 56 mądrych slajdów. To absolutnie nie działa, kiedy efektem pracy ma być realny, namacalny efekt. To absolutnie idiotyczne podejście, kiedy efektem ma być sprawna, zdrowa, bezpieczna firma, która daje satysfakcje i bezpieczeństwo jej pracownikom i która pozwala rozwijać biznes jej klientom, a w konsekwencji daje Ci poczucie, że robisz coś naprawdę wartościowego.

Z firmą jest trochę tak, że gdybyś mógł zacząć jeszcze od początku, to zrobiłbyś większość rzeczy zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony, za żadne skarby nie oddałbyś doświadczeń, które zebrałeś. Nigdy wcześniej nie uczyłam się tak wiele w tak krótkim czasie. Oczywiście jest mi przyjemnie i mam satysfakcję, kiedy dostaję budujące wiadomości, kiedy ktoś gratuluje nam kolejnego osiągniętego celu. Chcę tylko powiedzieć, że nawet jeśli z zewnątrz to wygląda na łatwe i naturalne, to tak nie jest. I nie ma w tym niczego złego, nienaturalnego – stres i strach to naturalna część tej przygody, więc jeśli sprawiłam wrażenie, że jest inaczej – to pragnę sprostować. Po to, żebyśmy nie tworzyli instagramowego obrazu przedsiębiorców, którzy bujają się na tafli wody na dmuchanych jednorożcach. To trudne, ciężkie, często bardzo samotne. Ale jak to lubił mówić klient, dla którego mam nadzieję znowu pracować, kiedy Good Division będzie trochę większe – „nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale mówię z całą pewnością, że będzie warto”.

 

Jolanta Piela
CEO w Good Division

Strateg marketingu z ponad 10-letnim doświadczeniem. Pracowała w największych światowych i polskich agencjach reklamowych: Havas Worldwide, Grey Worldwide, Young&Rubicam, K2 Internet, PZL.