Z klasztoru w Tybecie do Sosnowca – taką drogę przebył pomysł na aplikację do wróżenia – Bartosz Kazibudzki (Tarot jedwabnego szlaku)

Dodane:

Kasia Krogulec Kasia Krogulec

Z klasztoru w Tybecie do Sosnowca – taką drogę przebył pomysł na aplikację do wróżenia – Bartosz Kazibudzki (Tarot jedwabnego szlaku)

Udostępnij:

Bartosz Kazibudzki jest energoterapeutą z Sosnowca. Co go odróżnia od innych uzdrowicieli? Samodzielnie tworzy aplikację do wróżenia i medytacji, która opiera się o metodę dywinacyjną wywodzącą się z buddyzmu tybetańskiego.

Większość z nas utrzymuje, że nie wierzy we wróżby i ezoterykę. Z drugiej strony przeciętny Polak wydaje na usługi wróżbiarskie rocznie 50 zł. To wydaje się niedużą kwotą w porównaniu z tym, że rynek wróżbiarski jest wart w Polsce każdego roku ok. 2 mld zł.

Mój rozmówca, Bartosz Kazibudzki, ze swoją aplikacją nie wpisuje się w systemy wróżebne popularne w świecie zachodnim. Tarota, runy i kabałę już znamy. Teraz czas na tybetańską wyrocznię MO. Czy stanie się popularna w Polsce i na świecie, jak marzy Bartosz? Czas pokaże.

Jak to się stało, że zainteresował się Pan ezoteryką i rozwojem duchowym?

Bartosz Kazibudzki: Kiedy byłem młodszy, wahałem się między byciem naukowcem a osobą zajmującą się duchowością. Duży wpływ na mnie miał mój wujek, bioenergoterapeuta. Bardzo dużo mnie nauczył. Kiedy już zdecydowałem się być doradcą duchowym, nie za dobrze mi szło. Ale pomoc ludzi i nauka tej dziedziny sprawiły, że czuję się pewnie.

Czy ezoteryki trzeba się uczyć? To nie jest dar?

Są tego typu przekonania, ale nie występują we wszystkich kulturach. Jak najbardziej można się tego nauczyć. Te osoby, którym łatwiej idzie, mają talent, to znak, że uzyskały te zdolności w poprzednich wcieleniach.

Czy pamięta Pan moment, kiedy postanowił, że będzie zajmował się profesjonalnie doradztwem duchowym?

To był moment, po latach różnych przygód magicznych, który sobie sam wybrałem – pobyt w tybetańskim klasztorze. Chciałem się przekonać, czy miałbym szansę zajmować się tym na poważnie. Tam, pierwsza osoba poprosiła mnie o pomoc i to się udało.

W jaki sposób pomógł Pan tej osobie?

Lepiej uczyła się na egzaminy. To było dla mnie zaskoczenie, ponieważ była to znajoma wprawna w sztuce ezoterycznej. Jej słowa uznania dodały mi skrzydeł.

I potem założył Pan firmę.

Tak, ale tak jak wspomniałem, kiepsko mi szło. Ledwo starczało na ZUS. W pewnym momencie się poddałem i stwierdziłem, że lepiej dla mnie będzie pracować na etacie w call center. W momencie, kiedy miałem już zacząć tę pracę, coś puściło i zaczęli pojawiać się klienci. Z czasem coraz więcej. Możemy być przekonani o swoich zdolnościach, ale kiedy nie ma wokół nas osób, które go potwierdzą, można się łatwo zniechęcić.

Co się stało, że to „puściło”?

Po prostu się poddałem. Skonfrontowałem z największym lękiem, możliwością porażki.

Właściwe przekonanie i to, co mamy wewnątrz przyciąga do naszego życia właściwe rzeczy. Zmieniając swój mikrokosmos, możemy wpłynąć na makrokosmos, czyli nasz wspólny świat.

Dlaczego to się nie udaje? Im bardziej na czymś nam zależy, tym bardziej jest trudno to osiągnąć.

Kiedy za dużo pracujemy, jesteśmy zaślepieni. Uważamy, że im więcej będziemy pracować, tym szybciej osiągniemy sukces. Ale to jest droga do wypalenia i zniechęcenia. Nasza energia powinna płynąć inaczej. Jest sprężenie, czyli czas pracy i rozprężenie, czyli przestrzeń, kiedy efekty tej pracy mogą się pojawić w świecie materialnym. One muszą mieć czas się zadziać. Wtedy dobrze jest np. wziąć co najmniej tygodniowy urlop, by nabrać dystansu do życia i pracy.

Jeśli po odłożeniu naszych przedsięwzięć dalej nam coś nie wychodzi, trzeba się zastanowić, czy ten kierunek jest odpowiedni. Być może mamy konflikt wewnętrzny, który uniemożliwia nam pójście do przodu; miotamy się.

Startupowcy robią na odwrót: pracują po kilkanaście godzin na dobę. Czasem chcą za dużo, za bardzo i za szybko.

Atmosfera branży startupowej jest bardzo fajna, ma kreatywną energię. Niejako utożsamiam się z tym środowiskiem. Jeśli chodzi o ich postępowanie, to wydaje mi się, że startupowcy mają nieprzemyślane swoje kolejne kroki. Mało jest w nich uziemienia, twardego trzymania się faktów. Oni żyją swoimi wyobrażeniami, a później rzeczywistość to weryfikuje – ludzie niekoniecznie chcą ich rozwiązania, nie reagują na nie entuzjastycznie.

Startupowcom brakuje tego, o czym wspomniałem wcześniej – umiejętności puszczenia, odłożenia projektu na jakiś czas na półkę. Nasze ciało fizyczne wytrzyma 3-4 miesiące nieustającej pracy. Pytanie, co będzie z nim później.

Inwestorzy także nie mają cierpliwości i chcą  wszystko natychmiast. Spektakularne sukcesy startupów tworzą presję, która w pewnym momencie zaczyna bardziej szkodzić niż stymulować.

Co jeszcze powinni robić startupowcy, by szybko się nie wypalać? 

Jedną z ważniejszych umiejętności, poza tymi stricto biznesowymi, jest empatia – patrzenie na ludzi ze zrozumieniem i życzliwością. Tego bardzo często brakuje przedsiębiorcom, których biznes osiągnął już wolumen większego rzędu. Na odbiorców nie trzeba patrzeć tylko jak na klientów. Dobrze jest wejść w ich buty i samemu zrozumieć, dlaczego mieliby skorzystać z naszego rozwiązania. Trzeba uzmysłowić sobie, że użytkownicy naszej usługi są zupełnie inni niż przedsiębiorcy, mają zupełnie inne myślenie. Oni zazwyczaj chcą mieć zwyczajne, przyzwoite życie, bez większych komplikacji. Oni nie programują, nie wiedzą co to jest UX itd. Oczekują, że rzeczy będą działały gładko, będą dla nich proste do zrozumienia. Wszystkie utrudnienia, „punkty bólu”, muszą być zminimalizowane.

W jaki sposób Pan pomaga ludziom? 

Ludziom się wydaje, że są „nieprzemakalni”. Każdy powie, że jest odporny na manipulację, jest samodzielny i racjonalny. Ale liczne badania mówią, że to jest nieprawda. Różne rzeczy na nas wpływają. Światopogląd naszego otoczenia, kościół, wszystkie osoby, które wyraziście manifestują się w naszym życiu mają wpływ na nasze myślenie i przekonania.

Moja praca polega na oddaleniu tych wpływów, by uwidoczniły się ich dobre cechy, siła wewnętrzna, spokój.

Czy używa Pan jakichś narzędzi w swojej pracy?

Mam różaniec buddyjski mala. Ale podczas pracy używam tylko własnych rąk. Ostatecznie ta energia ma płynąć ode mnie, mam być jej przekaźnikiem. Nie chciałbym zdradzać, jak dokładnie wyglądają takie sesje.

A jeśli chcę skorzystać z Pańskiej pomocy, to jakich informacji Pan ode mnie potrzebuje?

Najważniejsze jest zdjęcie osoby, ponieważ jest nośnikiem osobistej energii.

Z jakimi problemami zgłaszają się do Pana ludzie?

Z bardzo różnymi. Ostatnio mam wiele osób skarżących się na wypalenie życiowe, zawodowe, zaburzenia snu, stres, nerwice, depresję oraz zawiść otoczenia. Do tego dochodzi masa chorób cywilizacyjnych.

Człowiek jest w stanie wmówić sobie różne rzeczy, upatrywać ratunku w rozwiązaniach, które – jak się okazuje po czasie – działały, dopóki w nie wierzył. Skąd możemy mieć pewność, że uzdrawianie na odległość pomaga? 

Częściowo taka weryfikacja zachodzi podczas sesji energetycznej, kiedy osoba czuje zmysłami, że coś się dzieje. Nikogo nie przekonuję, co ma czuć, ani co dokładnie ma się dziać.

Czy każdy może zostać uzdrowicielem, bez względu na to, jaką emanuje energią?

Nie każdy. Poza energią i jej emanacją istnieje też odporność na stres i stabilność psychiczna. Można mieć niskie zdolności ezoteryczne i je rozwinąć, ale już stabilność i odporność na pracę w stresie nie zawsze idą z tym w parze. Wbrew pozorom to praca wyczerpująca psychicznie.

Czym jest tybetańska wyrocznia MO?

Jest to bardzo kompletnie wydany podręcznik wróżenia w duchu buddyzmu tybetańskiego. Dobrze mi idzie wróżenie na jej podstawie, choć robię to bardzo rzadko. Ta metoda spodobała mi się na tyle, że bardzo szybko pomyślałem, że przyda się przybliżyć ten sposób wróżenia ludziom żyjącym w Europie.

Wyrocznia MO polega na rzucaniu kostkami do gry, na której są wypisane sylaby.

Tak. One obrazują układ energetyczny, który jest obecny w danej chwili. Po rzuceniu kostkami, wyjaśnienie układu odczytuje się w księdze. W mojej wersji wróżbę odczytuje się nie z kostek, a z kart.

Współpracowałem z artystką, która przygotowała graficzne wyobrażenia wymyślonych przeze mnie kart. Bardzo zależało mi na tym, żeby te karty były czytelne na telefonie. I to się udało. To był pierwszy krok do stworzenia aplikacji. Z tymi kartami można również medytować. Osoba odpowiedzialna za ilustrację stworzyła także polską wersję podręcznika tybetańskiej wyroczni MO. Książka nie jest dostępna, ale przez aplikację będą dostępne poszczególne jej fragmenty. I ta księga, jak i część wróżebna nazywa się „Tarot jedwabnego szlaku”.

Na jakim etapie jest aplikacja?

Na razie zrobiłem wersję dla swoich klientów. Mogą zmieniać tapetę w telefonie ustawiając wybraną kartę, aby mieć przy sobie cyfrowy talizman. Karty są nie tylko pasywnym obrazem energii, jaki jest teraz, ale mogą być też wsparciem w rozwoju. Bałem się, czy ta fuzja ezoteryki tradycyjnej i cyfrowej będzie działać, ale okazało się, że to się sprawdziło i cieszę się, że moi klienci oraz osoby z branży pozytywnie wyrażają się o tym projekcie.

Czy sam Pan tworzy tę aplikację?

Tak, całkowicie. Poza wspomnianą grafiką. Narzędzia „no code” bardzo pomagają, są jak klocki lego. Każdy laik dzięki nim jest w stanie stworzyć aplikację. Jeśli chodzi o etap MVP, to te rozwiązania są wystarczające. Cały czas uczę się o różnicy w tworzeniu na iOS i Android – mają one znacznie więcej ograniczeń i różnic niż myślałem.

Zdecydował się Pan pozyskać fundusze za pomocą zbiórki crowdfundingowej. Nie próbował Pan wcześniej znaleźć finansowania w innym miejscu, np. u funduszy VC? 

Nie chcę zabrzmieć jak maruda, ale wielki biznes ma duży problem z ezoteryką.

Ale to jest rynek, który jest wart 2 mld zł. Jaki można mieć problem?

Mentalny (śmiech). Od dłuższego czasu próbuję się zahaczyć także o rynki zagraniczne. Kiedy chciałem zrobić reklamę na platformie Pinterest na rynek francuski i ta reklama została zablokowana. Ezoteryka jest niechcianym gościem w internecie.

Inną sprawą jest to, że nie chciałbym chyba nawet finansowania od funduszy, bo mam dużą potrzebę kontroli swoich pomysłów. Nie lubię być ograniczany.

Jakie będą dalsze kroki?

Po kampanii crowdfundingowej w Polsce odpalę zbiórkę w wersji angielskiej, niemieckiej i francuskiej. Ostatecznie aplikacja działa w kilku językach i chciałbym, żeby poniosła się po świecie.