Artykuł jest częścią cyklu, w którym opisujemy historie sukcesu znanych marek. W poprzednich odcinkach ukazały się historie sukcesu marek: Ursus, Kross, CCC, Inglot, Solaris, Getin Bank, Comarch, Wittchen, Inter Cars, Oknoplast, CD Projekt, Starbucks, E.Wedel i Black Red White.
Jako dziecko Igor Klaja trenował tenisa. Nie osiągnął jednak w tej dyscyplinie nic szczególnego. Treningi nauczyły go natomiast, że trzeba być wytrwałym, dążyć do celu i nie poddawać się. Dzisiaj wykorzystuje tę wiedzę budując markę 4F, znaną już w 30 krajach na świecie. Oto jak zaczynał.
Na zdjęciu: Igor Klaja, założyciel 4F | fot. materiały prasowe
Zarobić na studia
Po przeprowadzce do Krakowa rozpoczął pracę w nieistniejącym już sklepie sportowym przy ulicy Szewskiej. Nie tylko zarabiał tam pieniądze na studia, ale przy okazji uczył się jak robić biznes. Analizował co kupują klienci oraz obserwował proces produkcji i dystrybucji towarów. Zauważył, że najlepiej schodzą śpiwory i polary, ale jego szefowie sprzedawali je tylko w Krakowie. Klaja pomyślał, że będą nimi zainteresowani także mieszkańcy innych miast. Sam jednak nie miał wystarczających pieniędzy, żeby uruchomić produkcję.
Miał je z kolei syn jednego z właścicieli. Zaproponował więc mu układ: on szyje śpiwory i polary, Klaja je sprzedaje. – We dwóch przepracowaliśmy kilka lat. Ale że praca była ciężka – po kilkanaście godzin dziennie – kolega w końcu miał dość. I wycofał się z interesu. Zostałem sam – wspomina w rozmowie z Gazetą Krakowską. Po tym fakcie nawiązał współpracę z kolejnymi szwalniami i dalej dystrybuował polary i śpiwory do sklepów sportowych w całej Polsce. Firma miała się coraz lepiej.
Wejście do hipermarketów
Potem zmieniły się reguły gry na rynku, bo pojawiły się pierwsze hipermarkety i trzeba było dostosować się do nowej sytuacji. Przedsiębiorca wyjaśnia INNPoland, że wymyślił wówczas niskobudżetową markę o nazwie Outhorn i w efekcie zaczął sprzedawać odzież do dużych sieciówek jak Selgros, Tesco i Auchan. – Początki były trudne. Inna skala, inne ryzyko. Ale właśnie ta współpraca stworzyła mi możliwości prawdziwego rozwoju – dodaje. Jednocześnie zauważył, że klienci na Zachodzie – wręcz przeciwnie – uciekają z wielkopowierzchniowych sklepów.
– Wiedziałem, że za chwilę w Polsce będzie tak samo. Dodatkowo ze strony hipermarketów pojawiła się presja cenowa. Chciały jak najwięcej towaru za jak najniższą cenę. Konkurencja w ubraniach sportowych, nietechnicznych była coraz większa. Zauważyliśmy, że jest dla nas coraz mniej miejsca, że stajemy się uzależnieni od hipermarketów, dla których jakość produktu przestawała mieć znaczenie – wspomina. Wówczas postanowił, że stworzy markę dla wymagających klientów.
Zwroty
Uruchomił 4Fun, który chwilę po tym przekształcił w 4F i zaczął pokazywać własną kolekcję w sklepach specjalistycznych. Niemniej o jego marce zrobiło się naprawdę głośno dopiero w 2010 roku, gdy po raz pierwszy ubrał polskich olimpijczyków na Igrzyska w Vancouver. Jednak nie byłoby to możliwe bez wcześniejszych wydarzeń, osiągnięć i wpadek. Pierwszą poważną zaliczył osiem lat wcześniej, przy okazji mistrzostw świata w piłce nożnej organizowanych w Korei Południowej i Japonii.
fot. materiały prasowe
Spodziewał się, że skoro Polacy zakwalifikowali się do mistrzostw, to kibice rzucą się na flagi, czapki, koszulki i spodenki z orzełkiem. Faktycznie na początku tak było i produkty szybko znikały z półek sklepowych w hipermarketach. Przedsiębiorca nie przewidział tylko tego, że drużyna z Polski nie wyjdzie z grupy i wróci do kraju z niczym. Kibice przestali więc kupować, a do jego firmy napływały zwroty. Towaru było tak dużo, że Klaja wyprzedawał go przez kolejne sześć lat.
Inwestor ratuje
– Potem przyszedł rok 2008 i kryzys na rynku finansowym – wspomina. Ale zdarzyło się coś jeszcze. Forbes pisze, że w tym samym czasie firma LPP, do której należy Reserved, przejęła za blisko 395 milionów złotych spółkę Artman i jej markę House. Jednak nie wszyscy jej menedżerowie chcieli przejść do konkurencji. Wśród nich byli między innymi Grzegorz Koterwa i Magdalena Dąbrowska. Zatrudnił ich Igor Klaja.
Zaczął wówczas zmieniać firmę od środka i w efekcie zatrudnił projektantów i zamknął wszystkie nierentowne sklepy. – Bardziej opłacało się zapłacić karę umowną i wycofać ze złych lokalizacji, niż tkwić do oporu w zbyt drogim miejscu. Gdy zaczął się kryzys, wiele upadających firm zwolniło dobre sklepy i operatorzy centrów handlowych byli bardziej skorzy do negocjacji – wspomina Igor Klaja. W czasie kryzysu miał jeszcze jeden problem.
Na fali Adama Małysza
Zaciągnął kredyt w obcej walucie, ale wkrótce potem podrożał dolar i przedsiębiorca potrzebował pieniędzy na dalszy rozwój biznesu. Wyjaśnia, że mimo tego, że spółka osiągnęła w 2010 roku przychód ponad 66 milionów złotych, to zysk wyniósł tylko 90 tysięcy. Mógł wtedy zrobić dwie rzeczy: albo znaleźć inwestora, albo pozamykać sklepy. Ta druga opcja właściwie nie wchodziła w grę, więc przekonał Sobiesława Zasadę, aby kupił 35 procent udziałów za 14 milionów złotych. Podziałało i firma odzyskała stabilność.
Trzy lata wcześniej zawarł ważny kontrakt, który później pomógł mu zawiązać umowę z Polskim Komitetem Olimpijskim na przygotowanie kolekcji na zimowe igrzyska w Vancouver. – Zaczęło się od współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim, w 2007 roku. To było piękne uczucie – oglądać Adama Małysza zdobywającego medale w naszym kombinezonie – mówi. Potem zawarł kolejny kontrakt, tym razem na przygotowanie kolekcji na letnie igrzyska w Londynie. Umowa obowiązuje do 2018 roku.
fot. materiały prasowe
Ekspansja
Założyciel 4F wyjaśnia, że przy okazji igrzysk w Korei Południowej będzie ubierać nie tylko Polaków, ale także sportowców z krajów Europy Środkowej. Na razie nie chodzi jednak o Włochów czy Niemców, chociaż jest przekonany, że z czasem dojdzie i do tego. Trzy lata temu wspominał, że zamierza pojawić się ze sklepami 4F na arenie międzynarodowej. Wśród rynków, które go interesują wymieniał wówczas Stany Zjednoczone. W 2016 roku rozpoczął ekspansję i obecnie ma łącznie kilkanaście sklepów na Łotwie, Słowacji, w Rumunii oraz Czechach.
– Raczej wszyscy uważają, że lepiej wprowadzać amerykańskie marki tutaj. Ale przykład firmy Inglot, która ma swój sklep na nowojorskim Times Square, pokazuje, że się da. Że polska firma może bez kompleksów, przełamując stereotypy, wejść na amerykański rynek – mówił wówczas w rozmowie z Gazetą Krakowską. Póki co jednak nie udało się mu osiągnąć tego celu. Jego spółka ma ponad 200 sklepów i działa w 30 krajach na świecie. Na Stany Zjednoczone przyjdzie czas.