Typowy Polak, jeśli w ogóle odkłada pieniądze, to najczęściej do szuflady. Jeśli musi w coś zainwestować, to korzysta z lokat, ale głównie tych krótkoterminowych. Do giełdy podchodzi jak pies do jeża i już po pierwszej porażce z reguły wycofuje kapitał, godząc się z poniesionymi stratami. Oto portret Polaka, który z inwestycjami i oszczędzaniem jest na bakier. Nie odrobiliśmy lekcji z przedsiębiorczości. Tymczasem pieniądze leżą często na ulicy i wystarczy tylko po nie sięgnąć, tak jak robią to np. nasi sąsiedzi.
Zdjęcie royalty free z Fotolia
Sąsiedzi nie boją się inwestować
Rzut beretem od naszego podwórka sprawa przedstawia się zdecydowanie bardziej optymistycznie. Mieszkańcy państw nadbałtyckich nadwyżki kapitału najchętniej inwestują w akcje giełdowych spółek. Nie należą one do najbezpieczniejszych, ale stare rosyjskie przysłowie powiada przecież: „Kto nie ryzykuje – ten nie pije szampana”. Więc ryzykują i wychodzą na tym lepiej niż my. Nie boją się nawet inwestycji w europejskie, a nawet globalne fundusze akcyjne.
U nas inwestycje w te pierwsze oscylują w granicach 6-7%, z kolei np. na Słowacji stanowią one więcej niż 30%. W globalne fundusze akcyjne inwestuje u nas średnio co setny Polak, podczas gdy u Czechów, inwestuje niemalże co drugi obywatel (45%). Dzięki tej żyłce do interesów i przedsiębiorczości nasi sąsiedzi mogą pochwalić się większym wygenerowanym zyskiem oraz pokaźniejszymi oszczędnościami niż mieszkańcy kraju nad Wisłą.
Wybieramy krótkoterminowe lokalty
W Polsce uznawaną za najbezpieczniejszą inwestycją są wciąż krótkoterminowe lokaty bankowe. Niestety zyski z nich nie są imponujące. Obecnie próg opłacalności lokat rocznych sięga raptem 2,22%. Według analityków finansowych w 2015 roku nadal będą utrzymywały się rekordowo niskie stopy procentowe, które mają decydujący wpływ na realną wielkość oszczędności Polaków. Jednak dzięki relatywnie niskiej inflacji zyski z lokat wciąż będą dodatnie. Mimo to ekonomiści już teraz zachęcają Polaków, by nadgonili zaległości z przedsiębiorczości i poszukali alternatywnych form inwestowania kapitału, które zapewniają stabilny i wyższy zysk.
Dobra wiadomość jest taka, że przynajmniej wiemy, gdzie leżą pieniądze. Tylko nie możemy – bądź po prostu nie chcemy – się po nie schylić. W ankiecie przeprowadzonej przez Deutsche Bank BPC „Najbardziej zyskowne formy inwestycji według Polaków” aż 44% ankietowanych wskazało na nieruchomości jako potencjalnie najbardziej zyskowną formę inwestowania kapitału. Lokaty wybrało tylko 8,2%, a popularne niegdyś złoto – 6,9% respondentów. Poza podium wylądowały inwestycje na giełdzie (6,5%) oraz wspominane już fundusze inwestycyjne (5,3%).
W ankiecie nie znalazły się w ogóle alternatywne formy inwestowania. Jak choćby popularny w ostatnich latach social lending. Nawet na naszym podwórku bez większego trudu można wycisnąć z pożyczek społecznościowych średnio 16% w skali roku. Okazuje się, że lokowanie kapitału w mniej popularne inwestycje opłaca się. Dosłownie i w przenośni.
Zainwestuj w świnie, startupy albo w nowoczesną sztukę
To nie żart. W rankingu magazynu Bloomberg Markets wieprzowina okazała się najlepszą inwestycją na rynku towarów rolnych w ciągu ostatniego roku. Na rynku amerykańskim ceny wieprzowiny są obecnie wyższe nawet o 56% niż przed rokiem. Kwicząca inwestycja to zresztą jedna z najlepszych opcji alternatywnej lokaty kapitału w ogóle. Bardziej opłacalna w tym segmencie rynku była tylko soja, która dała swoim inwestorom 18,5% stopy zwrotu w skali roku. Soja okazała się znacznie korzystniejsza niż drewno, bydło czy ryż.
Na amerykańskim rynku inwestycyjnym – zwłaszcza w ramach tzw. „akceleratorów biznesu” – furorę robią startupy, na których można zbić fortunę. Wystarczy „tylko” mieć przysłowiowego nosa. „Tylko”, bo dobrze trafić z inwestycją w przypadku tego rynku to nie lada sztuka. Jak pokazują statystyki aż 9 na 10 startupów upada, nie dożywając nawet roku, a więc zainwestowane pieniądze mogą pójść w błoto. Szansę na odniesienie sukcesu w światowej skali ma ponoć raptem 2% startupów. Prawdziwi bojownicy inwestycyjni nie widzą w tej liczbie problemu, tylko wyzwanie. Robert Kiyosaki, znany inwestor i autor książek motywacyjnych, powiada żartobliwie: „9 na 10 biznesów upada. Wpadłem więc na niezawodny pomysł: stworzyć 10 biznesów!”. Upór, stawianie na swoim oraz cierpliwość w końcu się opłacają.
Przekonał się o tym choćby Kurt Theobald. Kurt przez ostatnie 5 lat założył 10 startupów. Wszystkie upadły. Nie zniechęcał się niepowodzeniami i wpadł na pomysł założenia 11 startupu, agencji e-commerce, którą ochrzcił mianem: „Classy Llama”. I w końcu się udało. Startup w ciągu kilku miesięcy trafił na listę 500 najszybciej rozwijających się firm w Stanach Zjednoczonych, sporządzoną przez magazyn Inc., a jego przychody sięgają dziś ponad 3 mln dolarów. Inwestorzy, którzy uwierzyli w sukces startupu i zainwestowali w kolejną inicjatywę Theobalda, mogli później liczyć zyski w setkach tysięcy dolarów. A ci, którzy wieszczyli kolejną klęskę przedsiębiorczego Amerykanina i nie wyłożyli nawet centa – do dziś utyskują, że przegapili żyłę złota.
Pisuar za 1,8 mln funtów
Najwyżej w zestawieniu najbardziej opłacalnych inwestycji znalazły się dzieła sztuki. Głównie te, które wyszły spod ręki kontrowersyjnych, współczesnych artystów w stylu Duchampa, Pollocka czy Gaitonde. Rekordowe są dzieła pierwszego z nich, francuskiego postimpresjonisty, które znacznie zwiększyły swą wartość, dając zysk rzędu 426% w skali roku. Dla tych, którzy nie kojarzą klimatów, w jakich tworzył Marcel Duchamp, wskazówka: jednym z jego sztandarowych dzieł-manifestów jest „Fontanna”, czyli najzwyklejszy w świecie – pisuar, podpisany pseudonimem „R. Mutt”. Duchamp za pomocą przedmiotów codziennego użytku chciał zademonstrować, że sztuką może być absolutnie wszystko.
W 1999 roku Sothesby’s, brytyjski dom aukcyjny, wystawił dzieło francuskiego performera z ceną wywoławczą 1,8 mln. A co warto odnotować – była to tylko kopia oryginału. Drugi wynik w rankingu najbardziej dochodowych dzieł sztuki zajął Jackson Pollock. Inwestując w prace tego artysty można było zyskać ponad 320% stopy zwrotu w skali roku. Trzecie miejsce przypadło indyjskiemu abstrakcjoniście, Vasudeo Gaitonde, którego dzieła w ciągu roku wygenerowały ponad 198% zysku. Dlatego warto rozejrzeć się za jakimś – jeszcze – nieznanym malarzem nowoczesnym, który teraz swoje dzieła sprzedaje za bezcen, ale w perspektywie najbliższych kilku lat mogą być one warte krocie.
Zarabiają pożyczając
Jeśli nie czujemy się ekspertami w dziedzinie sztuki, nie obserwujemy na bieżąco rynku surowców i funduszy, warto pomyśleć o stosunkowo bezpiecznej i zyskownej formie inwestycji. W dodatku dostępnej od ręki, bez konieczności ruszania się z fotela. To pożyczki społecznościowe, które w Polsce funkcjonują od 2008 r. O ich zaletach przekonało się już ponad ćwierć miliona polskich internautów. W Kokos.pl największej i najstarszej na polskim rynku platformie social lendingu, inwestorzy mogą zainwestować w aukcję od 50 zł do 5 tys. zł. Ich średni zysk w skali roku sięga nawet 18,16%, czyli średnio nawet sześć razy więcej niż w przypadku lokaty.
Pożyczki społecznościowe to też bezpieczny sposób lokowania pieniędzy. Spłacalność użytkowników przekracza tutaj 90% i dorównuje tej w bankach. Wciąż nieprzekonanych do tej formy inwestycji może zachęcić uruchomiona w tym roku „gwarancja BM”. To usługa dzięki której w przypadku braku spłaty zobowiązań przez pożyczkobiorcę, dług przejmuje w całości operator systemu, czyli spółka Blue Media. Inwestor otrzymuje zaś zwrot zainwestowanego kapitału w pełnej wysokości. Ryzyko inwestycyjne, nieodłączne przecież od każdej inwestycji, zostało tu wyeliminowane całkowicie.
Ogromną zaletą pożyczek społecznościowych jest to, że nie trzeba tutaj wcale spędzić życia nad analizą tryliarda współczynników i zmiennych, jak ma to miejsce np. w przypadku giełdy. Każdy inwestor ma możliwość zdefiniowania własnego „automatu inwestycyjnego”, w którym określa jakie parametry powinna spełniać aukcja, w którą zainwestuje swój kapitał, czyli: jaki poziom spłacalności powinien mieć pożyczkobiorca, ile środków maksymalnie automat ma zainwestować, jakie oprocentowanie aukcji nas interesuje, czy chcemy skorzystać z „gwarancji BM” itd. Później automat wyszukuje za nas korzystne aukcje – i inwestuje nasz kapitał. Proste? Proste. W ten sposób internauci w ciągu 6 lat pożyczyli sobie już 110 mln złotych.
Typowy Polak – ani nie inwestuje, ani nie oszczędza
Inwestowanie nie jest naszą mocną stroną. Ale oszczędzanie też nie. Zgodnie z raportem Diagnoza Społeczna 2013 średnio co drugi z nas jest goły i (niekoniecznie) wesoły. Potwierdza to sondaż PBS: 6 na 10 Polaków (około 20 mln) nie odłożyło do świnki skarbonki nawet złotówki. Tymczasem według szacunków sektora bankowego Polacy zachomikowali około 540 mld złotych oszczędności. Problem w tym, że są to pieniądze, które nie pracują na siebie. Mniej więcej połowa z nich śpi na rachunkach bieżących ROR, skąd jest na bieżąco uszczuplana. Druga połowa, czyli około 273,3 mld zł (według danych NBP) teoretycznie pracuje na lokatach, ale przy aktualnym oprocentowaniu lokat trudno nazwać to dobrze zainwestowanym kapitałem. Zyski są mizerne. Z kolei raptem 3 mld zł, czyli, uwaga, aż 0,6% – to oszczędności Polaków zgromadzone w ramach lokat długoterminowych (dłuższych niż 2 lata).
Statystycznie na każdego Polaka (czyli także tego, który nie oszczędza) przypada zatem około 14 tys. zł oszczędności w depozytach. Żeby nie ulec magii liczb dodajmy, że połowa z tych oszczędności jest własnością 10% najbogatszych z nas.. Według ekonomistów obecna sytuacja to prawdziwy dramat. Badania pokazują, że tylko 4,3% z nas myśli perspektywicznie i odkłada pieniądze na emeryturę. Oznacza to, że pozostali nadal wierzą w bajkę o emeryturach z ZUS-u, na którą trudno dziś przecież nabrać nawet przedszkolaka.
Pobudka!
Oczywiście social lending nie jest jedyną szansą na to, by statystyczny Kowalski przebudził się z inwestycyjnej śpiączki. Z pewnością jednak może stanowić pierwszy krok w kierunku zwiększenia inwestycyjnej aktywności Polaków. Nie wszyscy przecież muszą od razu zostać rekinami finansjery i grać na giełdzie. Może więc pora wybudzić się z inwestycyjnej drzemki i zrobić swój pierwszy krok w kierunku pomnażania własnych pieniędzy? Ekonomiści twierdzą, że wystarczyłoby już 10% swojej miesięcznej pensji, a nawet 200 zł miesięcznie, żeby na starość siedzieć na wygodnej poduszce finansowej. Może bez luksusów, ale też bez zbędnych trosk.