Od czego zaczęła się Twoja kariera zawodowa?
Judyta Kowalczyk: Moja kariera zawodowa zaczęła się od wykluczenia. Jestem z pierwszego wykształcenia informatykiem i w tym zawodzie chciałam pracować oraz się rozwijać. Niestety nie było mi to dane, bo jeszcze kilka lat temu kobieta informatyk była przekleństwem. Każda rekrutacja kończyła się słowami, „Jest pani niezła, najlepiej wypadła w teorii i technice podczas rekrutacji, ale jest Pani kobietą, a u nas pracuje kilkudziesięciu informatyków płci męskiej. Kobieta na tym stanowisku to słaby pomysł… Z przykrością musimy podziękować”.
Odbiłam się od kilku firm, aż w końcu dotarło do mnie, że społeczeństwo musi dojrzeć do kobiet na stanowiskach, które do tej pory zajmowali wyłącznie mężczyźni. Tak się dzieje, ale dopiero teraz, kiedy ja już od dobrych kilku lat z powodzeniem rozwijam się w innych obszarach zawodowych.
Po kilku męczących rekrutacjach na stanowisko informatyka stwierdziłam, że szkoda mi na to czasu. Uniosłam się trochę honorem i postanowiłam nie użyczać wiedzy komuś, kto zwyczajnie tego nie szanuje, a wykorzystać ją do rozwoju własnego.
Tak też się stało. Nie odpuściłam sobie. Pomagałam informatycznie wszystkim na około, rodzinie, znajomym. W każdej kolejnej pracy etatowej byłam pierwszym ochotnikiem do napraw wszelkiej maści. Dzięki czemu dalej ta dziedzina była ze mną i mogłam wciąż ją praktykować, odkrywać nowe rzeczy.
Informatyka dalej jest mi bliska i pozostanie ze mną na zawsze. Kiedy widzę rozebrany sprzęt na czynniki pierwsze, to aż oczy mi się błyszczą, a ręce same chodzą, aby coś tam poszperać. Dziś już nie mam czasu zajmować się informatyką, a technologia poszła tak do przodu przez ostatnie lata, że musiałabym zaczynać naukę na nowo.
Jaka dziedzina zastąpiła Ci informatykę?
Znalazłam inny obszar zawodowy, w którym mogłam się rozwijać, a który również od dziecka był moją pasją – tak samo, jak informatyka. Kiedy dziewczyny bawiły się lalkami, ja z chłopakami skakałam po drzewach, bawiłam się samochodami lub układałam w garażu narzędzia, starając się nieudolnie coś naprawiać. Od małego lubiłam doświadczać, chciałam wielu rzeczy spróbować, byłam dojrzałym dzieckiem. Kiedy inni siedzieli z nosem w książkach, ja majstrowałam przy komputerach, samochodach, albo rozkładałam reklamy z TV na poszczególne elementy, komentowałam i projektowałam własne. Pamiętam to, jak dziś, miałam może z 7 lat, zbliżały się święta, słynna ciężarówka Coca-Coli wjeżdżała na ekrany telewizorów, wtedy uśmiechnęłam się i pomyślałam, „Kiedyś zobaczę swój projekt w telewizji, albo gdzieś na mieście”.
Postanowiłam więc rozwijać kompetencje i doświadczać ich w swoim drugim hobby. W tym kierunku skończyłam kolejne szkoły i zrobiłam kilka specjalizacji. Miałam wtedy na koncie dwa zawody, które powstały z olbrzymiej pasji, którym chciałam być wierna. Zaczęłam szukać stażu w marketingu i reklamie. W tym miejscu moja kariera zawodowa tak naprawdę dopiero się zaczęła.
Czy świadomie wybrałaś pracodawcę, czy to był przypadek?
Każdy krok w moim życiu był bardzo świadomy i wychodził z moich wartości. Od małego miałam swoje zasady i cele, robiłam wiele i często dużo poświęcałam, aby móc skrupulatnie je osiągać. W przypadku wyboru pracodawcy chciałam znaleźć pracę, gdzie jednak trochę tej techniki będę mogła doświadczyć. W pierwszej kolejności odbyłam długi staż na stanowisku grafika komputerowego, a pierwszą moją pracą było stanowisko projektanta graficznego i specjalisty ds. marketingu w firmie zajmującej się sprzedażą i serwisem dronów. Zależało mi, na dwóch firmach i w jednej z nich miałam przyjemność pracować. Byłam tam odpowiedzialna za ścisłą współpracę z działem marketingu i reklamy.
Projektowałam głównie materiały reklamowe do internetu oraz druku, zajmowałam się social mediami oraz miałam duży wkład w strategię rozwoju firmy i marki, a także produktów. Ciągle było mi mało, w związku z czym dużo się udzielałam w różnych projektach i pomagałam kolegom. Bardzo lubiłam tę pracę, pracowałam tam dość długo, jednak któregoś dnia przyszedł do mnie sam prezes i powiedział, że jestem niezawodnym pracownikiem i że nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby mnie zwolnić – nic z tych rzeczy. Chciał powiedzieć, że bardzo mnie lubi i szanuje za moją pracę, ale jest człowiekiem i widzi, że mam większe ambicje, nieograniczoną ilość pomysłów i chęć rozwoju, a w jego firmie nie jestem w stanie rozwinąć całego swojego potencjału. Zaznaczył, że tu miejsce zawsze dla mnie będzie, on nie chciałby, abym zaprzepaściła szansę na coś naprawdę dużego, więc jeśli znajdę lepsze miejsce do rozwoju dla siebie, to mnie w pełni zrozumie i chętnie w tym wesprze. Pojawiły się z obu stron łzy – pamiętam ten moment doskonale. Dał mi wtedy do zrozumienia, że to jest chyba ten moment, w którym powinnam odważyć się wypłynąć na szersze wody i rozwinąć szerzej…
Od razu odeszłaś?
Pracowałam tam jeszcze kilka miesięcy i faktycznie pewnego dnia otrzymałam szansę na większy rozwój – pracę w agencji reklamowej przy dużych projektach znanych marek. Szkoda było mi odchodzić, ale cały zespół mnie wręcz pchał i wspierał w tym. Łącznie z prezesem, z którym do dziś mamy bardzo dobre kontakty.
Czym zajmowałaś się w agencji reklamowej?
W agencji reklamowej byłam odpowiedzialna za branding marek i strategię ich rozwoju. Projektowanie graficzne, głównie od strony technicznej. Współpracowałam wtedy też przy projektowaniu całych kampaniach reklamowych, z czasem zostałam menadżerem projektu. Byłam wtedy odpowiedzialna za jeszcze głębszy obszar prac i zarządzanie projektami. To było dla mnie niesamowite wyzwanie, które pomogło mi się bardzo rozwinąć na kilku polach, na których zawsze chciałam się rozwinąć.
Będąc w tym miejscu, spełniłam już swoje marzenie 7-latki. Był grudzień, szłam przez starówkę w Warszawie i zobaczyłam lokal pewnej marki, który był ubrany w moją koncepcję i projekty. Oszalałam! Kolejnego dnia byłam w galerii handlowej, w kilku lokalach różnych od siebie marek, zobaczyłam efekty swojej pracy strategicznej i projektowej. To było niesamowite uczucie, którego zapomnieć się nie da. Po prostu… To było potwierdzenie, że jestem w dobrym miejscu i na dobrej drodze. Wracając, pomyślałam: „Fajnie byłoby stworzyć własne miejsce, taką agencję, ale na zupełnie innych zasadach i innych wartościach”.
Z czasem w agencji zmienił się zarząd. Padła decyzja o redukcji etatów. W związku z tym, że cały mój zespół został bez pracy, to ja też. Co prawda dostałam alternatywną propozycję, dość atrakcyjną, ale z niej nie skorzystałam. Stwierdziłam wtedy, że jest to dobry moment, aby iść po więcej.
Co było dalej?
Zrezygnowałam z pracy i otworzyłam własną małą agencję, na własnych zasadach i modelach rozwoju. Spełniłam swoje kolejne marzenie. Chciałam stworzyć miejsce, w którym połączę swoje pasje i doświadczenia, tym samym pomagając innym. Postanowiłam sobie, że zapełnię wszystkie luki i nie popełnię błędów, jakie widziałam w poprzedniej agencji. Nie ukrywajmy – nigdzie nie ma idealnie. W mojej poprzedniej pracy też nie było, wielokrotnie miałam w głowie myśli: „Ja bym podeszła do tego tematu zupełnie inaczej”. Ciągle analizuję, ale też głowa ciągle dymi od pomysłów. W tym przypadku też analizowałam i myślałam, aż wymyśliłam.
Jaka była koncepcja?
Postawiłam na rozwój swojego miejsca, wzorując się wyłącznie na własnej wizji i podpierając solidną misją. Czasem otrzymuję pytania: „Kto jest pani konkurencją? Kto jest pani inspiracją?” Zawsze odpowiadam, że nie mam rynkowej konkurencji i nie mam inspiracji. Wymyśliłam wszystko i stworzyłam wszystko od zera, sama. Konkurencją jestem sama dla siebie, a inspiracją są moje pomysły i wizje.
Wartości, na jakich oparłam swoją agencję to przede wszystkim komunikacja, relacje i szacunek. Zawsze ważni byli dla mnie ludzie, poza pracą odkąd pamiętam, udzielam się charytatywnie i pomagam. Angażuję się w różne akcje. Zależało mi, aby stworzyć miejsce, w którym klient będzie czuł się naprawdę zaopiekowany, uświadomiony, a pracownicy będą mieć pole do rozwoju w mojej agencji oraz do rozwoju własnego – w czym będę ich wspierać. Tak też zrobiłam i trwa to do dziś z powodzeniem. Kiedyś usłyszałam, że firmę tworzy się dla pieniędzy. Ja stworzyłam ją dla ludzi. W centrum każdego mojego projektu jest człowiek. Pieniądze to skutek uboczny mojej pracy. Tak do tego podchodzę. Uważam, że nie ma nic ważniejszego w życiu od drugiego człowieka.
Co potoczyło się nie tak? Jak doszło do wypalenia?
Jest to dość delikatna sprawa, ale odpowiem. Od wielu lat choruję i z roku na rok pojawiały się w moim przypadku nowe dolegliwości, nowe choroby. Co chwila znajdowałam się u lekarzy i na badaniach, a nawet leżałam w szpitalu. To utrudniało mój rozwój i kładło moje plany na łopatki. Do dziś tak jest i wiem, że będzie, ale przepracowałam już to i nauczyłam się na tyle tę sytuację kontrolować oraz przyjmować do świadomości, że wiem, jak sobie to poukładać i z tym skutecznie radzić.
Moje wypalenie zawodowe zaczęło się po 2 latach prowadzenia agencji, gdzie obowiązków przybywało, a ja dalej musiałam walczyć o swoje zdrowie. W związku, z czym każdą chwilę poświęcałam na pracę. Lubiłam pracować, wkręcałam się, kochałam to. Moja praca sprawiała mi od zawsze przyjemność. Takim sposobem też wpadłam w pracoholizm. Ciągle pracowałam, aby nie myśleć o niczym innym, aż stało się to zarówno moim narkotykiem i lekarstwem. Coraz więcej obowiązków brałam na siebie, a nawet dokładałam je na siłę. Dodatkowo zaczęłam ulepszać wszystko, co wychodziło spod mojej ręki, musiało być sprawdzone kilkanaście razy. Zdarzało się, że siedziałam po nocach i poprawiałam projekty po innych. Często nad jednym projektem potrafiłam spędzić kilka tygodni i go non stop zmieniać.
Tak wyglądała moja droga do wypalenia zawodowego. Przeciążenie organizmu, ucieczka w pracę, zbyt duża ilość obowiązków na głowie, perfekcjonizm. Wytrzymałam w takim kołowrotku przeszło 4 lata. Dobry wynik. Byłam z dnia na dzień coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Żyłam od świtu, tylko pracując i kładąc się spać, nie miałam innego życia. Byłam przygnębiona, miałam wszystkiego dość, czułam zagubienie, moja koncentracja była niemal zerowa. Łapałam momentami ostre stany depresyjne. Każdy projekt był dla mnie męką. Nie widziałam wyjścia z tego. Mam to, co budowałam własnymi rękoma tyle lat rzucić i co ze sobą zrobię? W tamtym momencie już byłam w takim stanie, że widziałam tylko ścianę.
Organizm coraz bardziej dawał mi się we znaki, pracując po 16-18h, 7 x w tygodniu to kiedyś musiał dać znać porządnie. I dał. Pierwszym paraliżem, potem drugim. Aż w końcu okropnymi bólami i po badaniach kolejną straszną diagnozą. Usłyszałam od lekarza, że jeśli nie wezmę się w garść, to mogę skończyć jako roślina, nigdy nie wstać na nogi, nie podnieść choćby szklanki z wodą, bo mój organizm jest tak wyniszczony przez pracę siedzącą, stres i inne choroby, z którymi walczę.
Jak zareagowałaś na taką diagnozę?
To mnie obudziło. Przestraszyłam się. Zawsze odważna, wtedy narobiłam – za przeproszeniem – w gacie. Był to początek moich zmian, dziś myślę, że tak być musiało. Przyznam, że jestem Zosią Samosią i to ja zawsze pomagałam, natomiast nigdy o pomoc nie prosiłam. Życie musiało mą potrząsnąć, inaczej mogłoby to trwać w nieskończoność.
Jak sobie poradziłaś?
Wzięłam się w garść, zaczęłam pracować mniej, a więcej delegować. Nawiązałam współpracę z nowymi osobami. Zaczęłam myśleć więcej o sobie. Zaczęłam również walczyć z perfekcjonizmem, rzucając sobie wyzwania. Dzięki temu stworzyłam też projekt „Perfekcjonistka w biznesie”, który miał na celu wesprzeć też inne kobiety (ale nie tylko) w walce z uciążliwym perfekcjonizmem. Proszę mi wierzyć, perfekcjonizm to jest ogromny problem, który głównie prowadzi do wypalenia. Dzięki temu projektowi i spotkaniom z innymi oraz wspólnym działaniom wiele się zmieniło. Nie tylko we mnie, ale też w innych uczestnikach.
Osoby te również zauważyły już, że perfekcjonizm strasznie im dokucza i były zmęczone swoją pracą. U mnie akurat nałożyło się kilka czynników, jednak z perspektywy czasu faktycznie perfekcjonizm był główną zmorą. Był on we mnie tak zakorzeniony, że doprowadziło aż do nieefektywności.
Jak zlikwidowałaś swój perfekcjonizm?
Z czasem zmieniłam strategię, odcięłam się trochę od agencji i zaczęłam budować markę osobistą. Dzięki temu mogłam „odpocząć” od swoich dotychczasowych obowiązków i wyeliminować te, które były dla mnie uciążliwe. Zrobiłam sobie dodatkową specjalizację, o której od pewnego czasu marzyłam, a której u nas w Polsce nie było. Zaczęłam też dzielić się wiedzą, szkolić innych i zmieniłam zupełnie otoczenie. Ograniczyłam ilość klientów, podniosłam stawki, planowałam kalendarz ze sporym wyprzedzeniem.
Pomogło?
To pozwoliło mi złapać na nowo wiatr w żagle, ale… wypalenie powracało. Im więcej się działo, im więcej projektów miałam otwartych, tym szybciej już dopadało mnie zmęczenie, a w rezultacie ponownie wypalenie. Miało to miejsce kilka razy, ale za każdym już kolejnym razem świadomie i uparcie chciałam to zauważać, często dosłownie mówiłam „STOP”.
Bardzo szybko można wpaść w perfekcjonizm. Z doświadczenia wiem, że osoba, która raz w nie wpadnie, musi mocno uważać, bo wpaść po raz kolejny to bułka z masłem. Śmiało porównam to do nałogu, bo w gruncie rzeczy doświadczanie perfekcjonizmu jest pewnego rodzaju nałogiem. Detoks pomaga, ale ponowne dotknięcie tego, od czego jest się uzależnionym, znów wkręca. Wtedy już zachodzi to szybciej i łatwiej, bo organizm i psychika to zna.
Czyli perfekcjonizm idzie pod rękę w parze z wypaleniem?
Tak. Praca, brak odpoczynku, nadmiar obowiązków, perfekcja, chroniczny stres i inne wprowadzają w nałóg. Im więcej robisz, tym więcej chcesz robić. Paradoks? Może, ale tak jest. Ta też było w moim przypadku. Trzeba się solidnie kontrolować, aby znów nie stać się więźniem własnej głowy i pracy.
Co mogę poradzić innym? Warto zachowywać zdrowy rozsądek w życiu i pracy. Babcie zawsze powtarzały: „Zdrowie jest najważniejsze”. Młodzi ludzie o tym nie myślą i pracują solidnie na brak zdrowia. Jestem tego genialnym przykładem. Warto zachować równowagę we wszystkich czynnościach, postawić sobie cele i wprowadzić konkretny plan działań.
Dobra strategia nie tylko w rozwoju marki i biznesu, ale ogólnie w życiu. Naprawdę to bardzo pomaga i uczy nawyków.
Czego żałujesz?
Chyba niczego. Myślę, że w życiu wszystko jest po coś, więc niczego żałować się nie powinno. Pojawiają się negatywne sytuacje, ale zawsze nas czegoś uczą.
Jest mi co najwyżej zwyczajnie przykro, że pozwoliłam sobie na tak wczesne wypalenie zawodowe, pozorną ucieczką. Wpadłam w niszczycielski wir, zamiast poszukać innego rozwiązania, czy odważyć się zwyczajnie poprosić o wsparcie.
Nauka z tego też taka, że zawsze warto poprosić o pomoc. Jakąkolwiek. Może to być, choć telefon do koleżanki, czy kolegi: „Hej, chodźmy na kawę, porozmawiamy”. To dużo daje.
Inne otoczenie, perspektywa, człowiek. Najgorzej zamknąć się w swojej samotni, bo wtedy nikt krzyku nie słyszy, a my nie słyszymy wołania.
Czym zajmujesz się w tym momencie?
Teraz zajmuję się głównie uśmiechaniem (śmiech) do ludzi i pomaganiem w kompleksowym rozwoju ich marek oraz biznesów na wielu płaszczyznach. Dbając przy tym o odpowiedni rozwój własny, zgodny ze sobą i swoimi wartościami. No i właśnie kończę pisać swoja pierwszą książkę pt. „10 przykazań skutecznej marki”, której premiera już w listopadzie 2021.
Specjalizuję się w Psychologii Brandingu i Reklamy, a konkretniej w wizerunku marek osobistych, produktowych i firmowych. Wspieram kompleksowo przedsiębiorców i osoby prywatne w ich rozwoju, na wielu polach, kładąc mocny nacisk na rozwój osobisty, rozwój marki i biznesu – łącząc ze sobą te obszary w mojej agencji iClouders.
Bardziej od środka zajmuję się przeprowadzaniem audytów, opracowywaniem strategii rozwoju, badaniami, projektowaniem stylów, modeli rozwoju, a także doradztwem oraz mentoringiem. Prowadzę również szkolenia i warsztaty m.in. z budowy, rozwoju i kreacji marki. Pracuję mocno na pograniczu brandingu i psychologii, co wbrew pozorom ma ze sobą bardzo dużo wspólnych aspektów i pomaga tworzyć skuteczne narzędzia rozwoju.
Zależy mi, aby każdy właściciel marki, każdy pracownik, mógł rozwijać się w zgodzie ze sobą, robiąc to jednocześnie na polu zawodowym i osobistym. Tylko taka kompleksowa i dwutorowa praca przynosi korzyści z każdej strony rozwoju. Pozwala ona rozwijać, zarówno siebie, jak i markę, zachowując autentyczność w tych obszarach, zaangażowanie, koncentrację, efektywność działań, a także pozwala uniknąć wypalenia zawodowego.
Jak zachowujesz równowagę? Co Ci pomaga?
Samozaparcie. To niezaprzeczalnie jest potrzebne. Pomaga mi różnorodność i ludzie. Czerpię mnóstwo energii od ludzi i lubię im ją dawać, zatem zawodowo praca z ludźmi, szkolenia, warsztaty, konsultacje, mentoring, które aktualnie robię, to jest to, co pomaga mi zawodowo. Prywatnie pomaga mi spędzanie czasu z rodziną oraz częstsze wyjścia ze znajomymi. Pomocne jest również hobby, w moim przypadku to taniec i piłka nożna. Pozwala to wyrzucić z siebie stres, napięcie i doładować się endorfinami.
Równowagę zachowuję, dzieląc sprawiedliwie dzień na pracę i życie prywatne. Pracuję do 8h dziennie, a pozostały czas zupełnie odrywam się od pracy – nawet myślami. Wcześniej, podczas wypalenia mój mózg był ciągle zajęty pracą. Nie było ważne czy jest to 2:00 w sobotę, czy Boże Narodzenie z rodziną przy stole – ja ciągle myślałam o pracy i o tym, czy wszystko zostało zrobione, co lepiej można zrobić, albo wpadał mi do głowy jakiś pomysł, który musiałam od ręki przemyśleć i rozpisać.
Teraz nauczyłam się odcinać pracę od życia prywatnego. W tym pomaga mi przede wszystkim praca w biurze, gdzie muszę wyjść z domu, pojechać i początkowo sąsiad, który wychodząc z pracy, pukał do moich drzwi motywował do wyjścia. Pomaga też dobre zaplanowanie kalendarza i nienarzucanie sobie zbyt dużo na głowę, a wręcz wyznaczenie dłuższego czasu na dane zadanie. Mózg wtedy nie ma poczucia, że zawiódł, a to też jest ważne. Psychiczne obciążenie z fizycznym dają najgorsze rezultaty.
Na jakie alarmujące sygnały wypalenia zawodowego powinniśmy zwrócić uwagę?
Myślę, że pierwszym głównym objawem będzie poczucie ciągłego zmęczenia, wyczerpania, braku chęci do pracy czy spotkań z ludźmi.
Zawsze równo z budzikiem wstawałam i z uśmiechem skakałam do biura. Podczas wypalenia zawodowego, potrafiłam nastawiać drzemki po 30 razy i przez sen je wyłączać. Spałam wtedy często do południa, a budziłam się i tak zmęczona.
Za pracę nie mogłam się zabrać, unikałam jej jak ognia. Robiłam wszystko byle by nie pracować. Praca była dla mnie męcząca, nawet na samą myśl o niej. Czytanie książek przynosiło mi trudności. Potrafiłam kilka razy czytać jeden akapit i nic z niego nie rozumiałam.
Warto zwrócić też uwagę na niechęć do ludzi i kontaktów. Będąc w tym stanie, chciałam być sama, miałam wrażenie, że ludzie mnie wręcz męczą. Najlepiej mi było samej, mogłam tak przesiedzieć miesiąc i nie zauważyłabym, że dalej jestem sama.
To są takie podstawowe, ale kluczowe sygnały, które towarzyszą w większości przypadków. Kiedy rozmawiam ze swoimi klientami, również to zauważam.
Przeczytaj inne wywiady z serii #OcaleniWypaleni