Karolino, czy dopadło Cię kiedyś wypalenie zawodowe?
Karolina Brzuchalska: Prawdę mówiąc nie znam osoby, której by nie dopadło. Kiedy jeszcze pracowałam na etacie, zmieniałam firmy mniej więcej co 3 lata. Właśnie dlatego, że zaczynało się dziać ze mną coś niedobrego. Dopadało mnie znużenie, wciąż te same zadania, ten sam rytm dnia, odbijanie się od drzwi. Przestawałam widzieć sens tego, co robię.
Ale to wcale nie znaczy, że „na swoim” jest wieczne Eldorado i to wypalenie nie może nas dopaść. Ma tylko nieco inny wymiar. Jeśli my sami nie zadbamy o siebie, o swoją głowę, czyli psychiczny odpoczynek od pracy, jestem przekonana, że wypalenie dopadnie nas znacznie szybciej niż na etacie.
Chociaż prawdę mówiąc, kiedy byłam na początku freelancerskiej drogi, wydawało mi się, że to niemożliwe, byśmy wypalili się, pracując we własnej firmie. A jednak… prowadzenie działalności jest bardzo obciążające. Nie zamykamy drzwi za sobą o 15 i odpoczywamy od przedsiębiorczego życia. Bardzo często nawet nie pracując aktywnie, nie siedząc przy biurku, myślimy o własnej działalności. A to bardzo prosta droga do przeholowania.
Jak wyglądała Twoja ścieżka zawodowa?
Przez ponad 10 lat pracowałam na etacie w kilku firmach. Pierwszą działalność założyłam w 2011 roku. Niestety nie przetrwała ona próby czasu, a raczej tego, że ja nie byłam gotowa na przedsiębiorcze życie. Po 2,5 roku prowadzenia działalności z żalem zawiesiłam działania i wróciłam na etat.
Jednak to marzenie o pracy na swoim, o niemal nieograniczonym rozwoju, o wolności przedsiębiorcy tliło się we mnie, by ponownie zapłonąć po kilku latach. Od 2017 roku prowadzę własną firmę, od 2019 jestem właścicielką agencji wirtualnego wsparcia Pretty Well Done. Na co dzień wspieram również kobiety w ich marzeniach o biznesowej i finansowej wolności – prowadzę kursy, szkolenia, warsztaty, mentoring. Napisałam 2 książki („Rzuciłam pracę i co dalej” oraz „Zrobiłam biznes i co dalej”) i… czuję, że nie postawiłam jeszcze ostatniej kropki 😉
Byłaś wirtualną asystentką. Teraz robisz mnóstwo rzeczy. Poza wspomnianym pisaniem książek nagrywasz podcast, pomagasz innym asystentkom wejść do branży. Jak udaje Ci się ogarniać tak wiele rzeczy?
Osobiście od bardzo dawna nie zajmuję się wirtualną asystą. Moją karierę jako wirtualna asystentka zakończyłam w momencie, kiedy zdecydowałam się stworzyć agencję wirtualnego wsparcia. Sama prowadzę projekty, zarządzam firmą, pozyskuję nowych klientów, ale większość zadań operacyjnych wykonuje mój cudowny zespół. Bez niego nie dałabym sobie w ogóle rady. Nie dałabym też rady realizować tak wielu projektów w jednym czasie: nagrywać podcastu, prowadzić kursów, inspirować do działania. Dziewczyny są dla mnie ogromnym wsparciem i bardzo mocno na własnej skórze czuję, że powiedzenie „Samemu zajdziesz daleko, ale z drugą osobą zajdziesz znacznie szybciej” jest strzałem w dziesiątkę. No a ja mam tych osób wokół siebie kilka 🙂 Ogromnym wsparciem jest też dla mnie moja partnerka biznesowa – Agnieszka Papaj-Żołyńska, z którą prowadzenie Pretty Well Done jest znacznie prostsze.
Zresztą gdyby nie zespół PWD nie mogłabym rozwijać dwóch innych projektów. Od tego roku wspieram działania mojej drugiej partnerki, Kingi Rak – wspólnie działamy w branży wydawniczej i prowadzimy Twardą Oprawę, która wspiera autorów w wydawaniu książek. No i prywatnie rozwijam projekt w branży health & wellness – Forever Well Done.
Jak widać… kluczem do rozwoju są nie tylko chęci, ale przede wszystkim ludzie, których mamy dookoła siebie.
Kiedy wolny strzelec może dać złapać się w pułapkę?
Kiedy już zerwałam się z etatu i poczułam tę wolność freelancera, chciałam doświadczyć wszystkiego. Najlepiej wszystkiego na raz. Uczyć się, rozwijać, prowadzić firmę, zdobywać klientów, przekazywać innym swoją wiedzę… i w bardzo krótkim czasie okazało się, że moja doba składa się wyłącznie z pracy.
Nawet o tej pracy śniłam. Nie brałam wolnego. Nie znałam pojęcia urlop. Przez pierwsze trzy lata praktykowałam jedynie workation. Tydzień w roku, żeby nie przesadzić. Każdy wolny moment wykorzystywałam na myślenie o firmie i działanie. Pojęcie work-life balance dla mnie nie istniało.
I to jest z jednej strony super, bo rozwinęłam naprawdę bardzo fajną działalność, zbudowałam świetny zespół, poznałam całą masę interesujących ludzi… ale z drugiej strony nie dawałam sobie prawa do odpoczynku, co w końcu dało o sobie znać.
Najlepsze jest to, że miałam naprawdę świetnie opanowaną teorię. I wszem wobec głośno mówiłam, jak ważny jest odpoczynek. I święcie w to wierzyłam. Tylko dla siebie byłam najgorszym szefem ever. Odwoływałam się z urlopu. Dręczyłam samą siebie w weekendy. Nie dawałam sobie spać wieczorami. Na etacie powiedziałabym, że to mobbing… na swoim to się nazywało „rozwijam firmę”.
I tak właśnie wpadłam w tę pułapkę. Pracy 24h/dobę. Na szczęście ponownie na mojej drodze pojawiły się wspaniałe osoby, które zasygnalizowały mi, że coś jest nie tak. Że to nie jest zdrowe. Że wypoczęta głowa myśli szybciej, lepiej i efektywniej.
Trochę czasu zajęła mi zmiana nawyków, ale teraz wiem, jak bardzo ważne jest to, by zadbać przede wszystkim o siebie we własnej firmie. Bez ciebie jako szefa ten wózek nie pojedzie dalej. Zresztą, po co miałby się w ogóle toczyć?
Czy wypalenie freelancera może się czymś różnić od wypalenia pracownika etatowego?
Z mojego doświadczenia wynika, że różne mogą być jego przyczyny. Na etacie brakowało mi możliwości rozwoju (każdego, również finansowego). Musiałam pracować z ludźmi, którzy nie zawsze grali ze mną do jednej bramki. Mierzyć się z wieloma problemami typowymi dla etatu. Nie chciałam chodzić do pracy, dostawałam dreszczy na samą myśl, że jutro poniedziałek, w połowie urlopu popadałam w przygnębienie.
Na swoim… wyeliminowałam te aspekty. Ale pojawiły się kolejne.
Najgorsze w sumie jest to, że pracując we własnej firmie często nie zauważamy, że coś jest nie tak. OK, jesteśmy zmęczeni, ale kładziemy to na karb dużej ilości pracy. Nie mamy czasu celebrować zwycięstw, bo goni nas kolejny deadline. I kolejny. Wciąż wymyślamy sobie nowe zajęcia. Poniedziałki już nie są depresyjne, są wyzwaniem, nową okazją do działania. Tyle tylko, że w naszym tygodniu zaczyna brakować weekendów.
Kiedy czujesz, że nic cię nie cieszy, że sukces jest tylko odhaczeniem kolejnego punktu na liście, a praca staje się jedynym sensem Twojego życia – to jest znak, że trzeba się zatrzymać i zrobić solidny rachunek sumienia.
Jak powinna wyglądać higiena pracy freelancera?
Przede wszystkim od samego początku warto ustalić sobie czas na odpoczynek. Kiedy planuję teraz rok, urlop i dni wolne to są pierwsze punkty, które biorę pod uwagę. Dopiero potem ustalam kolejne działania.
Podobnie w ciągu tygodnia – wpisuję na stałe treningi, czas wolny itp. Jeśli tylko masz możliwość, nie pracuj w weekendy. Wiem, że na początku to trudne. Wiem, że korci siąść i porobić coś dla siebie, bo przecież „praca dla siebie to nie praca”, ale serio – jeden dzień całkowicie off jest bezcenny.
Dodatkowo ja jeszcze praktykuję przerwy w pracy. Zmodyfikowałam pod siebie słynną metodę Pomodoro i działam w blokach czasowych albo zadaniowych. Po każdym wykonanym zadaniu robię min. 10 minut przerwy.
Zadbaj o czas bez pracy. U mnie idealnie sprawdzają się treningi. Muszę się na nich tak skoncentrować, że nie ma mowy o myśleniu o czymś innym. A do tego solidny wysiłek fizyczny dobrze robi na nastrój. I na figurę, bo co tu dużo kryć, kiedy siedzisz całymi dniami przy biurku, tyłek pięknie dopasowuje się do krzesła.
Kolejna sprawa to kontakty międzyludzkie. Nawet jeśli jesteś introwertykiem, zadbaj o czas z innymi ludźmi. I niech to nie będą wyłącznie służbowe rozmowy. Kiedy na własne życzenie zamykamy się w czterech ścianach na całe dnie, dziczejemy. Potem coraz trudniej jest nam wyjść do ludzi. A, co by nie mówić, potrzebujemy kontaktu z innymi. Nawet w takim minimalnym stopniu.
Jeśli natomiast jesteś ekstrawertykiem i praca w domu Cię dołuje, pomyśl nad co-workingiem (wirtualnym bądź stacjonarnym) – to podobno pomaga.
Podsumowując, warto uświadomić sobie, że zdrowie mamy jedno. Fizyczne i psychiczne. Jeśli zaniedbamy którekolwiek z nich, na nic nam się ta prężnie działająca firma już nie przyda.
Przeczytaj inne wywiady z serii #OcaleniWypaleni
Na zdjęciu: Karolina Brzuchalska | Autorka fotografii: Monika Hejger