Elon Musk to nie jest fajny gość i nie powinien być dla Ciebie wzorem do naśladowania

Dodane:

Damian Jemioło, redaktor MamStartup.pl Damian Jemioło

Elon Musk to nie jest fajny gość i nie powinien być dla Ciebie wzorem do naśladowania

Udostępnij:

Elonomania jest w narodzie silna. Jednak czy słusznie? Choć Elon Musk jest jednym z najbogatszych ludzi i topowych przedsiębiorców na świecie, to jest mocno przeceniany. Kwestie, za które krytykujemy Jeffa Bezosa, Marka Zuckerberga czy Billa Gatesa, Elonowi uchodzą bez większego echa. Jaki w zasadzie jest Elon Musk, czy różni się tak bardzo od innych miliarderów i powinniśmy go postrzegać jako zbawcę świata?
Fot. Steve Jurvetson, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=116896465

Elon Musk self-made man? To trochę bardziej skomplikowane

O Elonie Musku możemy usłyszeć, że jest typowym self-made manem i jak wielu founderów z Doliny Krzemowej – zaczynał od garażowego przedsięwzięcia i ciężką pracą uzyskał swój obecny status. I trochę tak jest, ale to nieco bardziej skomplikowane niż się wydaje. Elon Musk był dzieckiem pochodzącym z dość zamożnej rodziny, co zdecydowanie ułatwiło mu start. Urodził się 28 czerwca 1971 r. w Pretorii w Południowej Afryce.

Źródło: YouGov.co.uk, Elon Musk jest najbardziej lubiany przez millenialsów

Jego matka Maye Musk była modelką i dietetyczką kanadyjskiego pochodzenia. Z kolei ojciec Errol Musk to był inżynierem elektromechaniki, pilotem, żeglarzem, konsultantem, a nawet deweloperem. Ba, również i przedsiębiorca. Errol Musk był bowiem współwłaścicielem zambijskiej kopalni szmaragdów w pobliżu jeziora Tanganika (choć Elon słowom ojca wielokrotnie zaprzeczał). Ojciec Elona przyznawał, że jego rodzina była tak zamożna, że czasem nie mogli nawet domknąć sejfu – w domyśle, bo gotówka się z niego wylewała. Po czym dodał, że jedna osoba musiała trzymać drzwi, a druga upychać pieniądze.

Rodzice Elona przekazali mu wzorce przedsiębiorczości (w wieku 12 lat stworzył własną grę komputerową Blastar, którą później sprzedał za ok. 500 dolarów), dobre wykształcenie, dostatnie życie w Południowej Afryce (ze służbą domową włącznie), dostęp do nowych technologii (pierwszy komputer otrzymał w wieku 9 lat. A mówimy o latach 80. w RPA), a dzięki pochodzeniu jego matki – możliwość uzyskania kanadyjskiego paszportu (co znacząco ułatwiło Elonowi późniejszą emigrację do Stanów Zjednoczonych).

Oczywiście, nie oznacza to, że rodzina Muska i jego życie były wolne od problemów. On sam był bullyingowany w szkole (raz został nawet zrzucony ze schodów przez kolegów), a jego rodzice w pewnym momencie życia się rozwiedli. Choć zarówno siostra, jak i matka Elona wskazywały na to, że w czasach młodości znajdował pocieszenie i oparcie w rodzinie. Tyczyło się to jednak bardziej jego matki i rodzeństwa, bo jak przyznaje sam Elon – jego ojciec był bardzo przemocowy i odszedł od niego, gdy miał 17 lat. Mimo to jego życie to de facto nie historia od pucybuta do milionera, a raczej od hrabiego do króla.

W końcu Elon wraz ze swoim bratem Kimbalem i Gregiem Kouri założyli swój pierwszy startup – Zip2 w 1995 r. (na początku spółka nazywała się Global Link Information Network) już w Stanach Zjednoczonych. Początkowo startup zajmował się katalogowaniem lokalnych firm w internecie. Errol Musk – ojciec Elona – miał swoim synom przeznaczyć na uruchomienie startupu 28 tys. dolarów.

Elon co prawda tym informacjom początkowo zaprzeczał, ale później stwierdził, że jego ojciec dostarczył ok. 10% z 200 tys. dolarów w ramach 1. rundy finansowania Zip2. I choć sam Musk twierdził, że wówczas żył bardzo biednie, że przybył do Stanów Zjednoczonych bez pieniędzy, a nawet miał studencki dług i musiał pracować fizycznie, to jak twierdzi jego ojciec – miał pokrywać wszystkie te wydatki.

Sam startup już rok po uruchomieniu otrzymał wsparcie inwestycyjne w wysokości 3 mln dolarów od Mohr Davidow Ventures. Fundusz zmienił strategię Zip2 z katalogu firm w dostarczanie oprogramowania do tworzenia przewodników miejskich dla mediów. Elona Muska mianowano CTO, a Richa Sorkina CEO. Zip2 był w zasadzie pierwszym gorzkim sukcesem Elona. Dlaczego tak twierdzę?

Po pierwsze dlatego, że Musk wcale nie chciał być CTO, a CEO startupu, jednak jego próby zajęcia tej pozycji zostały udaremnione. Co więcej – spółka później podjęła się fuzji z podobnym startupem – CitySearch. I choć Musk początkowo popierał ten pomysł, ba, sam naciskał na zarząd, aby go wdrożyć, to później… był jego przeciwnikiem. Ostatecznie firmy nie dokonały fuzji, ale w 1999 r. Zip2 zostało zakupione przez Compaq Computer za kwotę 305 mln dolarów. Do Elona i Kimbala Musków trafiło kolejno 22 mln i 15 mln dolarów.

Nie, Elon Musk NIE STWORZYŁ PayPala

Południowoafrykańskiemu przedsiębiorcy jako jeden z pierwszych tryumfów w biznesowym życiu często przypisuje się sukces PayPala. Ba, niektórzy uważają nawet, że to właśnie Elon Musk stoi za jego powstaniem. Sugeruje to nawet sam tytuł oficjalnej biografii Elona Muska napisanej przez Ashlee Vance – „Elon Musk. Biografia twórcy PayPal, Tesla, SpaceX”. Choć tak naprawdę jest to inwencja tłumaczki lub wydawnictwa Znak Horyzont! Co tylko w zasadzie potęguje ten mit w Polsce o założeniu PayPala przez Elona Muska.

Oryginalny tytuł biografii brzmi: „Elon Musk: Tesla, SpaceX, and the Quest for a Fantastic Future”. Nie ma tutaj nawet słowa o PayPalu, bo Elon Musk w rzeczywistości NIGDY go nie założył. PayPal to dzieło Luke’a Noseka, Maxa Levchina i Petera Thiela, którzy uruchomili swoje przedsiębiorstwo w 1998 r. pod nazwą Confinity Inc. Początkowo mianem PayPala określano ich usługę, a nie całą firmę. Elon Musk stworzył – a w zasadzie współtworzył – startup X.com wraz z Harrisem Frickerem, Christopherem Paynem i Edem Ho w 1999 r. Był to w zasadzie bank internetowy, którego Musk na początku nawet nie był CEO. Tę funkcję pełnił bowiem Bill Harris. Później o fotel CEO kłócił się Harris Fricker z Elonem Muskiem właśnie.

Skąd w ogóle zatem mit o założeniu PayPala przez Afrykanera? Ano stąd, że w 2000 r. X.com dokonało fuzji z Confinity Inc. Musk chciał jednak, żeby spółka pozostała przy takiej właśnie nazwie. Ta jednak nie podobała się klientom, którzy twierdzili, że X.com kojarzy im się z treściami pornograficznymi. CEO połączonej spółki został właśnie Elon Musk i już tutaj dał się we znaki jego konfliktowy charakter.

Musk nie tylko upierał się przy nazwie X.com, ale również do korzystania z oprogramowania Microsoftu zamiast Unix. Zresztą jego brak kompromisu z Billem Harrisem doprowadził też do jego odejścia. Te decyzje nie spodobały się także jego cofounderowi Peterowi Thielowi, który również złożył rezygnację. Sam X.com jeszcze przed fuzją z PayPalem ponadto był nierentowny, tracił pieniądze i pracowników właśnie z powodu kiepskiego zarządzania Muska (co na tym etapie można mu wybaczyć, bo był to przecież dopiero jego 2. startup).

Z powodu problemów technologicznych i brak spójnego modelu biznesowego zarząd odsunął Elona Muska z funkcji CEO (już po fuzji) i zastąpił go Peterem Thielem właśnie. To dopiero on skupił się na rozwijaniu popularniejszej od X.com usługi PayPal (wizja Muska początkowo opierała się na stworzenie podmiotu obsługującego usługi finansowe, maklerskie i ubezpieczeniowe, a także płatności e-mailowe) i nadania takiej właśnie nazwy spółce w 2001 r. Już rok później PayPala wykupił eBay za 1,5 mld dolarów w akcjach. Wówczas Elon Musk jako największy udziałowiec (11,72% akcji) otrzymał 175,8 mln dolarów.

Czy zatem sukces PayPala albo jego założenie możemy przypisać Elonowi Muskowi? Absolutnie nie. Wpływ Muska na rozwój tej spółki był krótkotrwały, a jego decyzje i konfliktowy charakter bardziej spowalniały rozwój firmy, niż go przyspieszały. Mimo to wiele osób nadal myśli, że jeden z najpopularniejszych fintechów na świecie to dzieło wizjonerskiego i przenikliwego umysłu Muska. Ba, te 175,8 mln dolarów, które posłużyły później na start Tesli i SpaceX również niekoniecznie były wybitnie zarządzane. Kimbal wyznał Scottowi Pelleyowi – dziennikarzowi 60 Minutes – że jego brat w 2008 r. był zadłużony i „bardziej niż spłukany”. To dlatego, że wszystkie swoje pieniądze musiał przeznaczyć na „ratowanie Tesli”.

Elon tworzy toksyczne środowisko pracy?

Konfliktowy charakter i upartość Elona Muska będą nam w zasadzie towarzyszyć przez cały ten tekst. Afrykanerowi zarzuca się m.in. mikrozarządzanie co by się zgadzało, bo Musk wielokrotnie narzekał, że jest obciążony obowiązkami i na nic nie ma czasu. I tę jego chorobliwą chęć kontroli opisują także jego pracownicy, ale o tym później.

I co ciekawe – pomimo tego obciążenia – Tesla nie ma COO, bo tę funkcję obsadza Afrykaner – a przez długi czas nie miała nawet CTO (obecnie jest nim Drew Baglino). Elon Musk w zasadzie zarządza wszystkim. Osobiście sądzę, że jest to podyktowane strachem przed kolejną detronizacją. W końcu Elon w swoim pierwszym startupie nie uzyskał funkcji CEO, a w X.com (PayPal) bardzo szybko ją utracił. Im mniej liderów wyższego szczebla tym potencjalnie mniej zagrożeń.

Ba, Elon – już jako właściciel spółki – nawet wygryzł cofounderów Tesli! Spółka ta została założona w 2003 r. przez Martina Eberharda i Marca Tarpenninga. Elon dołączył do nich w 2004 r., jako inwestor i wniósł do firmy 6,5 mln dolarów. Ok. 2007 r. Elon już przygotowywał się do wygryzienia oryginalnych cofounderów, którzy odeszli ze spółki w 2009 r. Martin Eberhard jednak jeszcze w 2019 r. był jej udziałowcem i twierdził, że nadal jej kibicuje. Mimo to sam przyznaje, że nie rozumie, czemu Elon stara się też przypisać sobie rolę założenia Tesli.

Elon w 2018 r. skarżył się, że śpi w fabryce Tesli, bo nie ma nawet czasu iść do domu i wziąć prysznic oraz że pracownicy nie powinni doświadczać „trudności”, kiedy ich CEO jest na wakacjach. Jednak niektórzy nie upatrują się tutaj tak angażującego stanowiska, a bardziej właśnie wspomnianego mikrozarządzania i chorobliwej chęci kontroli, czy wszystko jest na swoim miejscu.

To jednak najmniejszy problem. Choć Tesla chwali się tym, że bezpiecznym miejscem do pracy, to w rzeczywistości fabryki miały być dość na bakier z BHP. Brak znaków i żółtych oznaczeń miejsc (bo rzekomo Elon nie lubi żółtego koloru), w których pracownicy poruszają się pieszo, czy sygnałów dźwiękowych. Fabryki Tesli uznaje się za miejsca, gdzie pracuje się chaotycznie i szybko, a nie bezpiecznie oraz efektywnie. W 2017 r. spółka wskazała, że w ich zakładach dochodzi do 6,2 kontuzji i urazów na 100 pracowników. Co na papierze jest rewelacyjnym wynikiem, bo znajdującym się poniżej średniej dla branży motoryzacyjnej.

Jednak śledztwo prowadzone przez Reveal News wskazało, że Tesla miała ukrywać niektóre przypadki poważnych obrażeń w pracy. Przez to w raportach miała jawić się lepiej niż w rzeczywistości. Według Reveal News kontuzjogenność w fabrykach Tesli jest w zasadzie wyższa niż średnia dla branży motoryzacyjnej. Choć Tesla zaprzeczała tym doniesieniom, a menedżerki Tesli – Laurie Shelby i Gaby Toledano, stwierdziły, że nigdy nie słyszały o preferencjach estetycznych Elona dot. żółtego koloru i wskazały, że w fabryce znajduje się parę miejsc, w których on występuje. Jednocześnie odmawiały komentarza do czasów sprzed ich kadencji. Możliwe zatem, że żółty kolor pojawił się dopiero po rewelacjach opisanych przez Reveal News.

A co do rozbieżności w raportach Tesli i śledztwa Reveal News – firma tłumaczyła, że niektóre urazy niewskazane w raporcie, to „osobiste przypadki medyczne”. Czyli owych kontuzji pracownicy – w teorii – mieli się nabawić poza miejscem pracy. Jednak zgodnie z amerykańskim prawem, jeśli jakiś uraz pojawił się poza czasem pracy, ale ta pośrednio lub bezpośrednio się do niego przyczyniła – i tak należy to zgłosić w raportach. Co więcej – jeden z informatorów Reveal News, który pracował jako specjalista ds. bezpieczeństwa wyznawał prasie, że miał być świadkiem obrażeń, takich jak złamane kości czy rany szarpane, o których mówiono, że nie można ich zarejestrować w raportach.

Tę kwestię potencjalnej kontuzjogenności w fabrykach w zasadzie potwierdzałby artykuł The Guardian z 18 maja 2017 r. Do medium zgłosiło się kilkunastu byłych pracowników, którzy ujawnili, jak miała wyglądać praca w Tesli za kulisami. Według The Guardian karetki od 2014 r. miały być wzywane ponad 100 razy z powodu omdleń, zawrotów głowy, drgawek, bólów w klatce piersiowej itd. A do znacznie mniej poważnych urazów wzywano je stukrotnie częściej.

Jonathan Galescu – jeden z pracowników Tesli – relacjonował, że wielokrotnie był świadkiem, jak jego koledzy byli zabierani przez karetki pogotowia. I jak twierdził – widział, jak ludzie omdlewali i upadali na ziemie, rozpłaszczając się niczym naleśniki. A pozostałym pracownikom miano kazać wracać do roboty tuż nad ciałem kolegi, który właśnie stracił przytomność.

Pracownicy Tesli uskarżali się także na obowiązkowe nadgodziny, wysoki wskaźnik urazów czy niskie płace w fabryce. Co więcej – pracownicy Tesli, którzy doznali urazów mieli być przez firmę przesuwani na stanowiska o niższym wynagrodzeniu (na papierze dostawali po prostu lżejszą pracę). Spadki te stanowią czasem więcej niż połowę pensji (jeden z pracowników wskazał, że po urazie jego wynagrodzenie spadło z 22 dolarów do 10 dolarów za godzinę). Z tego powodu część pracowników zwyczajnie miała nie zgłaszać urazów, ale to doprowadzało tylko do ich pogłębiania się.

Co ciekawe – w czerwcu 2018 r. w Business Insider, który opisywał, że Tesla przepalała szaloną ilość gotówki i surowców, aby stworzyć swój Model 3s, a „produkcja i tak jest koszmarem”. Tekst ten powstał z powodu wycieków danych z firmy. Za owym wyciekiem stał niejaki Martin Tripp, którego Elon oczywiście w końcu odnalazł.

Były pracownik Tesli po 2-letniej batalii w sądzie przegrał sprawę i musiał zapłacić odszkodowanie w wysokości 400 tys. dolarów. Elon twierdzi, że jego były pracownik nie tylko ujawnił poufne informacje prasie, ale również „nieznanym stronom trzecim”. Co ciekawe w trakcie procesu w obronie Trippa stanęła firma The Funicular Fund, która przez jakiś czas sprzedawała produkty Tesli.

Mimo to nie każdy pracownik spółki Muska żali się z powodu swojej pracy. Są też tacy, którzy do niej wracają nawet pomimo licznych kontuzji – często, po prostu związani obowiązkami (rodzina, kredyty) lub głęboko wierzący, że zmieniają świat.

Zatrudnijmy go do pracy nad BHP – wtedy nie będzie mieć czasu na myślenie o związku zawodowym

Nic dziwnego, że z powodu takich warunków pracownicy Tesli chcieli utworzyć związek zawodowy. Jednak i tutaj na drodze stanęła polityka Elona Muska. O związkach zawodowych można powiedzieć różne rzeczy, ale niejednokrotnie umożliwiają one lepszą pozycję negocjacyjną pracownikom. Amerykańskie korporacje jednak wyjątkowo ich nie lubią, czego idealnym przykładem jest Amazon. Tesla również nie jest tutaj wyjątkiem. Choć Elon podkreśla, że zależy mu na zdrowiu i bezpieczeństwu pracowników, to dziennikarskie śledztwa i relacje raczej temu zaprzeczają.

CEO Tesli i pozostali dyrektorzy czy menedżerzy wysokiego szczebla mieli sabotować powstanie związku zawodowego. Elon wykorzystał do tego m.in. – a jakże – Twittera.

– Nic nie powstrzymuje zespołu Tesli w naszej fabryce samochodów przed związkiem zawodowym. Mogliby go utworzyć i jutro, gdyby chcieli. Ale po co płacić składki związkowe i rezygnować z opcji darmowych akcji? Nasze wyniki w zakresie bezpieczeństwa są dwukrotnie lepsze niż wtedy, gdy zakład był w UAW (United Auto Workers) i wszyscy są już objęci opieką zdrowotną – pisał na swoim Twitterze Elon Musk.

Vox.com wskazuje, że pracownicy, którzy chcieli utworzyć związek zawodowy, mieli być przez Teslę zakulisowo nękani. Tak miało stać się m.in. z Jose Moranem (który na swoim blogu opisał trudne warunki pracy w fabryce). Ten wraz z trzema kolegami rozdawał na parkingu Tesli ulotki związkowe, ale miał zostać przepędzony przez ochroniarzy.

Źródło: fragment z oficjalnego bloga Jose Morana

Co więcej – dział HR Tesli miał przepytywać agitatorów związkowych, kto miał dostęp do dzienników bezpieczeństwa firmy, które posłużyły The Guardian do przeprowadzenia dziennikarskiego śledztwa. Miesiąc później Moran i jego koledzy zostali ostrzeżeni przez przełożonego, że mogą zostać zwolnieni, jeśli dalej będą kontynuować promowanie utworzenia związku.

Zaraz po tym Jose Moran i jego koledzy został wezwany do Elona Muska i Gaby Toledano (szefowej działu HR) na dywanik. Pracownicy opowiedzieli o warunkach bezpieczeństwa, jakie panują w fabryce, a także że pomimo dobrych wyników nigdy nie otrzymali podwyżki. Moran twierdzi, że Toledano wskazała, iż większość pracowników Tesli nie chce utworzenia związku zawodowego i czemu mieliby płacić składki związkowe.

W końcu Elon Musk wpadł na pomysł, żeby zatrudnić Jose Morana i jego kolegów na pełen etat do pracy nad kwestiami bezpieczeństwa. Toledano miała wówczas napisać mu w mailu, że to dobry pomysł, bo… nie mieliby czasu utworzyć związek zawodowy czy popierać go. W końcu jeden z kolegów Morana został przez firmę zwolniony, gdy skrytykował pracowników, którzy wypowiadali się przeciwko popieranej przez związki ustawie w kalifornijskiej legislaturze.

– Również UAW nie zrobił nic dla bezpieczeństwa pracy w ostatniej recesji. Upuścił Fremont [fabrykę Tesli we Fremont – przypis red.] jak gorącego ziemniaka, aby chronić swoją główną bazę w Detroit. UAW zadecydowało, żeby opuścić tę fabrykę, zanim pojawiła się tam Tesla. Nie mieliśmy nic wspólnego z odejściem UAW, ale zrobiliśmy wszystko, żeby ludzie mieli tutaj pracę – pisał Elon Musk na swoim Twitterze.

Ostatecznie kalifornijski sąd dopatrzył się 12 naruszeń amerykańskiego prawa pracy i orzekł, że CEO Tesli i inni dyrektorzy nielegalnie sabotowali działania pracowników przed utworzeniem związku zawodowego. Obyło się jednak bez jakiegokolwiek usankcjonowania – nawet kary finansowej. Sędzina Amita Tracy nakazała tylko Elonowi odczytać przed pracownikami formułkę, że prawo federalne umożliwia im tworzenie, przyłączanie się lub asystowanie związkowi zawodowemu.

Nie tylko szeregowi pracownicy nie lubią Elona

Politykę Elona krytykują zresztą nie tylko szeregowi pracownicy Tesli, ale również menedżerowie. W Business Insider zrelacjonowano historię 9 byłych pracowników Tesli, którzy pracowali tam w latach 2008–2019 (firma notabene odmówiła mediom komentarza w tej sprawie). Byli menedżerowie wskazują, że Elon nienawidzi sprzeciwu, stawia nierealistyczne cele bez planu ich osiągnięcia i tworzy kulturę, w której jeśli nie masz rozwiązania na problem w ciągu kilku dni, tygodnia lub dwóch – znikasz.

Jeden z handlowców Tesli wskazał z kolei, że cały czas miał poczucie, iż pracuje w startupie na późnym etapie jego rozwoju (i nie był to w tym przypadku komplement) oraz że firma zwyczajnie nie dba o pracowników. Menedżerowie uskarżali się też na to, że pracowali znacząco za długo. Jeden z kierowników produkcji wskazał, że wręcz cieszy się, iż został zwolniony, bo dzięki temu jego małżeństwo odżyło.

Rozmówcy Business Insidera podnosili też temat niepewności – jeden tweet Elona wystarczy do sporego spadku akcji Tesli, a sam CEO zresztą wielokrotnie twierdził, że chociażby wycena jego spółki jest zbyt duża. To rodziło wśród pracowników i menedżerów niepewność – nigdy nie wiesz, kiedy nastąpi koniec.

Tesla nie ujawnia swojego śladu węglowego?

To jednak nie koniec afer wokół spółki Elona Muska. Media czy eksperci mają wątpliwości co do ekologiczności elektrycznych samochodów Tesli. Na Forbes w maju 2021 r. ukazał się artykuł, w którym jego autorka – Tima Bansal – powołuje się na niedostępny publicznie raport. Według jej tekstu Tesla należy do 15% największych firm na świecie, które nie ujawniają swojego śladu węglowego i całkowitej emisji gazów cieplarnianych. W przeciwieństwie np. do General Motors i Forda, które pod tym względem są znacznie przejrzystsze.

Jako producent samochodów elektrycznych Tesla uchodzi za organizację, która w swoim DNA ma ekologiczność, jak i za pioniera tej branży. Choć pojazdy elektryczne wymyślono już znacznie wcześniej, a równolegle nad ich rozwojem pracuje (i pracowało) wiele korporacji. Niemniej, Tesla faktycznie znacząco promuje tę formę transportu i ma spory udział w tym rynku (zwłaszcza amerykańskim). Mimo to spółce raczej daleko do bycia zieloną.

W 2018 r. Tesla została ukarana grzywną w wysokości 139 500 dolarów przez Bay Area Quality Management District z powodu wadliwego działania palników w swojej fabryce we Fremont, która emitowała wysoki poziom tlenku azotu w latach 2013–2016.

Przeciwko Tesli wszczęto również dochodzenie. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska bada, dlaczego firma nie dostarcza dokumentacji wykazującej zgodność z określonymi w tamtejszym prawie wymaganiami. Tesla również miała czerpać swoje surowce m.in. z kopalni kobaltu, który choć jest metalem niezwykle ważnym (wykorzystywanym m.in. do budowy baterii), to jednak jego wydobycie odbywa się w nieszczególnie ekologiczny sposób.

Ponadto górnicy w tych kopalniach często pracują w katorżniczych warunkach (łącznie z wykorzystaniem 6-letnich dzieci). Choć Tesla już w 2016 r. twierdziła, że poddaje recyklingowi wszystkie zwrócone do niej akumulatory.

Jednak spółka ta to nie tylko pojazdy elektryczne, ale także panele fotowoltaiczne – solar roof. I choć firma chwali się ich efektywnością, to zdaje się, że sama nieszczególnie z nich korzysta. Przykładowo fabryka Tesli w Nevadzie dopiero w 2019 r. zainstalowała część paneli fotowoltaicznych (a powstała 3 lata wcześniej), które odpowiadają tylko za niewielką część jej zapotrzebowania na energię elektryczną. I to pomimo tego, że Musk hucznie zapowiadał już w 2016 r., że jego zakład będzie napędzany (i to w 100%) przez największy dach paneli fotowoltaicznych na świecie.

Wątpliwości budziła także polityka Tesli względem kryptowalut, a zwłaszcza bitcoina. Niektóre badania wskazują, że cała sieć dzieła Satoshiego Nakamoto zużywa więcej energii niż Argentyna (Cambridge Center for Alternative Finance). Choć część społeczności kryptowalutowej wskazuje, że górnicy mają korzystać z OZE do wydobywania bitcoinów.

Jednak z tych problemów środowiskowych (przynajmniej oficjalnie) Elon wskazał, że Tesla nie będzie więcej przyjmować płatności w bitcoinach. Choć też jednocześnie nie sprzedała posiadanych przez siebie kryptowalut. Eksperci upatrują się w tym jednak bardziej manipulacji kursem cyfrowych aktywów niż pobudek ekologicznych. Trudno uwierzyć, że do Elona nie docierały wcześniej wieści o zapotrzebowaniu energetycznym bitcoina.

Te wszystkie kontrowersje doprowadziły, że spółka Elona Muska została usunięta z australijskiego funduszu zrównoważonego rozwoju BetaShares, który zarządza kapitałem w wysokości 17,5 mld dolarów australijskich. Również w 2017 r. od globalnej inicjatywy Transition Pathway Initiative oceniającej przygotowanie organizacji do zielonej transformacji, Tesla otrzymała 0 punktów (na 5 możliwych) w gotowości do niskoemisyjnej gospodarki. 2 lata później spółka Muska otrzymała… 1 punkt. A to m.in. dlatego, że Tesla ciągle ma problem z opublikowaniem oficjalnych danych dot. zużycia wody czy generowania odpadów.

Źródło: Transition Pathway Initiative

I skoro już przy tej wodzie jesteśmy, to kontrowersji nie brakowało także przy okazji otwarcia fabryki spółki pod Berlinem (a dokładniej w gminie Grünheide). W Niemczech wybuchały niewielkie protesty (przede wszystkim mieszkańców gminy), którzy wskazywali, że powstanie zakładu Tesli w ich rejonie spowoduje problemy z dostępnością do wody. Twierdził tak również prof. hydrologii Axel Bronster, który wskazał, że naiwnością jest sądzić, że rezerwy wody w Grünheide wystarczą zarówno dla fabryki, jak i mieszkańców.

Jak na to odpowiedział Musk? Po prostu wyśmiał problem i stwierdził, że tak nie będzie. Dlaczego? Bo tak nie będzie i już. Jednak pół roku po utworzeniu fabryki Tesli w tym regionie prace nawet nie ruszyły, a to z powodu… problemów z dostępnością do wody. Zakład miałby zużywać 30% wody (3,6 mln m³) w regionie rocznie. Choć zgodnie z umową lokalnych władz fabryka miałaby otrzymywać 1,4 mln m³ wody rocznie, czyli o 61% mniej niż potrzeba. Sprawa już w lutym 2022 r. trafiła do sądu, a pierwszą rozprawę zaplanowano na 4 marca. Na razie nie ma jeszcze konkretnego wyroku.

Tesla świadomie sprzedawała wadliwe samochody?

Wokół spółki motoryzacyjnej Elona Muska jest całe mnóstwo kontrowersji. Nie tylko podawana w wątpliwość jest jej ekologiczność, ale również jakość, a w tle są też przecież afery dot. manipulowania akcjami giełdy czy wprowadzaniem inwestorów w błąd. Przykładowo inwestor Mark B. Spiegel z Stanphyl Capital Partners wskazał kiedyś w rozmowie z IG.com, że Tesla może mieć nawet 10 mld dolarów długu, a Elona Muska określił patologicznym kłamcą. Według Spiegela w każdej innej spółce taki CEO zostałby wyrzucony przez zarząd w ciągu 2 godzin. A samą Teslę nazwał dysfunkcyjną organizacją.

Co się zaś tyczy jakości – Tesla wielokrotnie oskarżana była za sprzedaż wadliwych modeli swoim klientom. W 2020 r. takie oskarżenia tyczyły się odsprzedaży pojazdów w Stanach Zjednoczonych i Europie. Rok później tego typu zarzuty pojawiły się w Chinach, gdzie chiński sąd orzekł, że Tesla działała w nieuczciwy sposób, odsprzedając wadliwy samochód Model S swojemu klientowi.

W 2020 r. w Business Insiderze pojawił się artykuł, w którym wskazano wyciek maili z 2012 r., ujawniających, że firma Elona Muska sprzedawała swoje pojazdy, pomimo wad konstrukcyjnych akumulatora – a co najważniejsze – spółka doskonale o tych problemach wiedziała (oczywiście klasycznie Tesla nie skomentowała sprawy). Wady były na tyle poważne, że mogły doprowadzać do pożarów. W internecie znajdziemy pełno materiałów wideo z płonącymi Teslami. I jasne – inne pojazdy też mogą ulec pożarom, jednak wbrew pozorom niekoniecznie muszą to robić tak często i być przy tym tak potencjalnie niebezpieczne, jak Tesle.

W serwisie komputerswiat.pl w sierpniu 2021 r. ukazał się tekst, który opisywał pożar Tesli Model X. Strażacy, którzy brali czynny udział w jej gaszeniu wskazywali na to, że do zlikwidowania pożaru potrzebowali aż 40-krotnie więcej wody niż w przypadku samochodu spalinowego. A spółka Elona śmiało twierdzi, że ich model jest NAJBEZPIECZNIEJSZYM SUV-em na rynku (od NHTSA otrzymał maksymalne 5 punktów).

Co więcej – w czerwcu 2021 r. chińscy regulatorzy ogłosili, że Tesla wycofa prawie 300 tys. wyprodukowanych i importowanych samochodów Model 3 i Model Y ze względu na funkcję wspomagania jazdy, która może zostać przypadkowo aktywowana, powodując nagłe niezamierzone przyspieszenie. I takie incydenty się zdarzały.

NHTSA (Amerykański urząd ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego) po grudniu 2019 r. przebadała ich aż 200 i sama wskazała, że to „zadziwiająco wysoki wynik”. Co prawda organizacja stwierdziła, że te incydenty były głównie wynikiem błędu użytkownika, który mylił pedały hamulca i przyspieszenia. Jednak 200 różnych przypadków, w których doszło do pomyłki, sugerowałyby, że chyba coś jest nie tak z projektowaniem pojazdów Tesli.

Oczywiście – zgłaszanych problemów jest więcej. Pojawiają się oskarżenia o usterki hamulców, pękające układy zawieszenia, autopilota, którego trzeba nadzorować, bo nie jest tak autonomiczny, jak obiecuje to Elon itd. itp.

Ale Tesla uwolniła patenty!

No dobrze – Tesla może niekoniecznie jest taka ekologiczna, może nie jest najbezpieczniejszym pojazdem na rynku, może zdarzają się błędy techników, usterki i jest tu jeszcze co poprawiać czy nad czym pracować. No ale przecież firma Elona Muska uwolniła patenty! Tak, to prawda. Do marca 2021 r. Tesla zgromadziła ponad 580 patentów. I faktycznie część z nich uwolniła już w 2014 r., ale… co z tego?

Często zdarzało mi się słyszeć to jako argument o niesamowitości spółki Muska: „wskaż mi drugą taką firmę, która uwalnia patenty” – bardzo chętnie. W biznesie to naprawdę nie jest jakoś szczególnie wyjątkowe zjawisko. Patenty uwalnia się z różnych powodów. Nierzadko firmy współpracują między sobą, zarabiają na licencjonowaniu swoich wynalazków. Albo tworzą jakąś technologię, która może skutecznie zwiększyć bezpieczeństwo ludzi na świecie, więc chcą ją udostępnić innym.

Już w XIX wieku uwalniano patenty. Np. na maszyny do szycia (kiedy doszło do konfliktu kilku niezależnych wynalazców). Z kolei w branży motoryzacyjnej patenty uwolniło m.in. Volvo w 1959 r. To właśnie ta firma jako pierwsza stworzyła trzypunktowe pasy bezpieczeństwa, które w zasadzie służą nam do dziś. I praktycznie od razu podzieliła się swoim wynalazkiem z całą branżą motoryzacyjną. Również Toyota udostępniła 5680 patentów związanych z pojazdami elektrycznymi (czyli znacznie więcej niż firma Muska ma dziś, a mówimy o 2015 r.) rok po tym, kiedy zrobiła to Tesla. Podobnie postąpił także Ford.

A skoro już przy Toyocie jesteśmy, to warto podkreślić, że to marka, która w zasadzie dominuje, jeśli chodzi o wynalazki w świecie motoryzacji. W latach 2011–2020 japońska korporacja zgromadziła ponad 384 tys. patentów – czyli ponad 105 dziennie. Tym samym wygrywając w rankingu serwisu Bristol Street Motors. Toyota zwyczajnie wgniotła konkurencję w ziemie – i to nie tylko tę „muskową”.

Źródło: Bristol Street Motors

Na 2. miejscu znalazł się Hyundai z 162 tys. patentów, czyli o ponad połowę mniej. Tak że w świecie motoryzacji patenty Tesli nie znaczą wcale aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać (choć rzecz jasna nie jest tak, że są bezwartościowe). Mimo to niewiele osób pieje z zachwytu nad pomysłowością japońskiego giganta motoryzacyjnego, jak ma to miejsce w przypadku firmy Muska.

Problem też w tym, że w zasadzie to chyba nikt nie korzysta z patentów Tesli (a przynajmniej ja nie znalazłem firmy, która oficjalnie o tym mówi. Może za słabo szukałem – jeśli tak, to zwracam honor), a zatem byłaby to kolejna PR-owa zagrywka Elona Muska. Już rok po uwolnieniu patentów inwestor Ron S. Baron zapytał Elona, dlaczego NIKT nie korzysta z ich patentów, skoro są darmowe. Musk, jak to Musk odpowiedział klasycznie w swoim stylu: „myślę, że w rzeczywistości istnieje wiele firm korzystających z naszych patentów.”

I problem z patentami Tesli leży w ich wykorzystaniu. Owszem, są darmowe i w zasadzie każdy może je zaadaptować, ALE jednocześnie zobowiązuje się, że nie będzie:

  • zapewniał czy pomagał innym w dochodzeniu lub miał udział finansowy w jakimkolwiek dochodzeniu jakiegokolwiek patentu, lub innego prawa własności intelektualnej przeciwko Tesli, lub jakiegokolwiek prawa patentowego przeciwko stronie trzeciej za korzystanie przez nią z technologii związanych z pojazdami elektrycznymi, albo powiązanym sprzętem;
  • kwestionował, pomagał innym kwestionować lub miał udział finansowy w jakimkolwiek kwestionowaniu jakiegokolwiek patentu Tesli;
  • sprzedawał jakikolwiek podróbki (np. produkt stworzony przez naśladowanie lub kopiowanie projektu, wyglądu produktu Tesli albo który sugeruje związek z nią) albo zapewniał jakąkolwiek pomoc materialną innej stronie robiącej to.

I to oczywiście bronienie swoich praw przed powstawaniem podróbek Tesli, do którego firma jak najbardziej MA PRAWO. Jednak wykorzystanie jej patentów zdaje się praktycznie równoznaczne z rezygnacją z podjęcia jakichkolwiek postępowań prawnych przeciwko firmie Muska. Co więcej – według tego układu używania patentów „w dobrej wierze”, Tesla mogłaby korzystać także z wynalazków swojego partnera, a ten nie mógłby pozwać spółki Elona za naruszenie ich. Tak że sprawa nie jest taka czarno-biała, jak PR Elona by to sugerował.

Nie zgadzasz się z Elonem Muskiem? Musisz być faszystą, idiotą albo… pedofilem

Przy okazji powstania fabryki Tesli w Niemczech unaoczniła nam się kolejna paskudna cecha Elona Muska. Tak jak wspominałem – Afrykaner nienawidzi sprzeciwu. A dzięki swojej pozycji (PR-owej, finansowej i zasięgowej) wykorzystuje ją, żeby wszelki sprzeciw stłamsić. Fabryka Tesli spowoduje problem z dostępnością do wody? To błąd, nie będzie tak, bo nie. Kiedy ktoś nie zgadza się lub krytykuje Elona, to ten zazwyczaj ucieka się do wyzwisk, argumentacji ad personam, ad populum albo… pomówień.

Elon Musk jest przeciwnikiem transportu publicznego. Kiedyś powiedział: „Uważam, że transport publiczny jest bolesny. Po prostu ssie. Dlaczego chciałbyś przemieszczać się czymś z wieloma innymi ludźmi, co nie odjeżdża, skąd chcesz, nie zostawia Cię tam, gdzie chcesz i nie kończy się wtedy, kiedy chcesz? I nie działa przez cały czas. To upierdliwe. Dlatego nikomu się to nie podoba. Jest tu masa przypadkowych osób, wśród których może być seryjny zabójca. I dlatego ludzie lubią zindywidualizowany transport, który jedzie tam, gdzie chcesz i kiedy chcesz”.

Ta wypowiedź wywołała falę komentarzy na Twitterze, w którym użytkownicy opisywali, jak w transporcie publicznym poznali swoich przyjaciół czy partnerów albo doświadczyli innych pozytywnych wydarzeń. Elona Muska skrytykował także Jarrett Walker – ekspert ds. transportu publicznego, który zaprojektował tranzyt w ponad 25 miastach na całym świecie (m.in. w Houston, Auckland czy Dublinie).

Stwierdził on, że nienawiść Elona Muska do dzielenia przestrzeni publicznej z nieznajomymi jest luksusem lub wręcz patologią, na którą pozwolić mogą sobie tylko najbogatsi. A pozwolenie mu na projektowanie miast byłoby esencją tworzenia przestrzeni, które są dobre tylko dla elit. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź Muska. Czy podjął się polemiki z Jarretem? Nie, po prostu napisał, że jest idiotą.

Latem 2018 r. oberwało się także jednemu z nurków, który brał udział w akcji ratunkowej dzieci w jaskini Tham Luang w Tajlandii. Z powodu olbrzymiej ulewy 12 chłopców w wieku 11–16 lat z lokalnej drużyny sportowej i ich 25-letni trener utknęli na pograniczu tajsko-mjanmarskim. Sytuacja w mediach była bardzo głośna, a akcja ratownicza trwała od 23 czerwca do 10 lipca. I choć samo działanie zakończyło się sukcesem, to w jej trakcie zginął jeden z nurków, który dostarczał tlen do jaskini. W akcji udział brało także 1000 tajskich żołnierzy i eksperci ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Mjanmy (Birmy), Niderlandów (Holandii) czy Chin.

Do działania postanowił przystąpić także Elon Musk, który zaproponował wykorzystanie jego mini-łodzi podwodnych (kapsuł ratunkowych). Pomysł Muska skrytykował m.in. wspomniany nurek Vernon Unsworth. Stwierdził on – w mocnych słowach – że Elon może wsadzić sobie swoje mini-łodzie podwodne tam, gdzie go zaboli, bo to nie miało prawa działać, a była to jedynie PR-owa zagrywka. Po tych słowach Musk stwierdził, że nagra materiał, w którym wskaże, że jego łodzie podwodne zadziałają (do dziś taki film się nie ukazał), a samego Unswortha nazwał pedofilem. Ba, nawet podawał w wątpliwość, czy ten faktycznie jest na miejscu i bierze udział w akcji ratowniczej i kazał mu wysyłać nagrania z jaskini Tham Luang.

Co więcej – Elon miał wynająć prywatnego detektywa w celu znalezienia obciążających materiałów na nurka. Później napisał także maila do BuzzFeed, w którym sugerował redakcji, żeby ta nie broniła tego „gwałciciela dzieci”, a następnie dodał, że Unsworth pojechał do Tajlandii, żeby ożenić się z 12-latką.

Źródło: BuzzFeed News

Czy Elon miał jakiekolwiek dowody na nurka? Oczywiście, że nie. Zwyczajnie go pomówił, na co wskazywał też autor kanału Nazwex w swoim materiale pt. „Dlaczego nie lubię Elona Muska?”. Ostatecznie Musk przeprosił Unswortha, ale smród pozostał. To jednak nie koniec tej historii, bo tajskiemu urzędnikowi, który operował akcją ratunkową również się oberwało. Stwierdził on wówczas, że choć sama mini-łódź podwodna Elona Muska jest zaawansowana technologicznie, to też niepraktyczna i pozostanie jedynie opcją rezerwową.

Muska słowa te rozzłościły na tyle, że zaczął naciskać na premiera Tajlandii (który jak twierdzi Elon, rzekomo sam miał go prosić o pomoc, a potem w liście dziękować mu za jego wysiłki), aby ów urzędnik wycofał się ze swoich słów. Tak wskazywali prawnicy Vernona Unswortha. To przy okazji też sporo mówi o pojmowaniu wolności słowa, którą Musk tak mocno chce szerzyć na Twitterze.

Elon Musk – król dezinformacji

Afrykaner swój upust wolności słowa pokazał także przy okazji lockdownu z powodu pandemii koronawirusa. M.in. siał dezinformacje na Twitterze – wskazując np. że sądząc po aktualnych trendach (w marcu 2020 r.) pod koniec kwietnia 2020 r. będzie blisko zero przypadków zakażeń koronawirusem w Stanach Zjednoczonych. Jednak w rzeczonej końcówce kwietnia dzienna liczba zakażeń wyniosła ponad 30 tys. przypadków dziennie. I był to w zasadzie sam początek pandemii w tym kraju.

Elon oczywiście sprzeciwiał się lockdownowi i nie dopuścił do zamknięcia swoich fabryk, a raczej przedłużenia tego procesu, bo przez kilka pierwszych tygodni faktycznie były nieczynne. Twierdził też jednak, że jeśli jakiś pracownik poczuje się zagrożony, to może nie przychodzić do pracy i nie zostanie przez to ukarany. Jednak część osób, które z powodu pandemii po prostu nie zjawiły się w fabryce Tesli, zostały później zwolnione – nawet pomimo tego, że wzięli bezpłatny urlop. O czym pisał Washington Post 25 czerwca 2020 r.

Co więcej – pracownicy Tesli mieli też uskarżać się na to, że w ich fabrykach nie zostają zachowane żadne standardy bezpieczeństwa w związku z trwającą pandemią. Elon również w swoim stylu cały lockdown w Stanach Zjednoczonych i sytuację epidemiologiczną skwitował jako oburzającą, niekonstytucyjną i faszystowską.

Cała ta sytuacja tyczy się jednak rynku amerykańskiego, bo w przypadku chociażby Chin – Elon nie jest aż tak buńczuczny i asertywny. Pomimo tego, że w kraju tym również panował lockdown (i to momentami ostrzejszy niż w Stanach Zjednoczonych), a Elon także ma tam fabrykę (w Szanghaju), to raczej był daleki od krytykowania tamtejszej administracji. Na próżno szukać tez o faszystowskim lockdownie w Chinach. I pomimo tego, że tamtejszej fabryce oberwało się mocniej, to Elon nadal pozostaje sinofilem.

Ba, nawet pomimo tego, że tamtejsza administracja wojskowa twierdzi, że musi być gotowa, aby zniszczyć satelity Starlink Muska, jeśli te są zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego (oczywiście, Chińczycy w tej kwestii patrzą na przykład ukraiński). A także pomimo tego, że chińskie sądy nie obchodzą się z nim tak łagodnie, jak te amerykańskie.

Elon Musk przymyka oczy na chiński reżim?

Afrykanerowi łatwo krytykuje czy wyśmiewa się amerykańską administrację (pomimo tego, że jego spółki są przez nią subsydiowane. Według tekstu z Los Angeles Times z 2015 r. dotacje rządowe dla Tesli wyniosły 4,9 mld dolarów), liberałów, lewicę, ekspertów ds. transportu publicznego czy hydrologów zaniepokojonych stanem wód gruntowych. Nic z tych rzeczy nie tyczy się jednak Chin.

Źródło: heritage.org, Index of Economic Freedom 2022

Elon uważa, że chińska gospodarka ma potencjał i w ciągu najbliższej dekady wyprzedzi Stany Zjednoczone. I w samym tym stwierdzeniu nie ma nic złego – podobnie uważa wielu ekonomistów. Choć już sama dominacja chińskiej gospodarki wcale taka korzystna dla nas nie jest. M.in. dlatego, że system ten to de facto socjalizm rynkowy, a nie kapitalizm (choć może dla Elona jest to super wiadomość, bo przecież on sam określa siebie jako socjalistę – tak, poważnie. Ale chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, jak daleko od socjalizmu stoi postępowanie Muska), a ChRL jest daleko w tyle w indeksie wolności gospodarczej.

Jednak wracając do Elona, to można powiedzieć, że jest on w zasadzie kryptosinofilem. Raczej nie krytykuje ChRL, tamtejszego prawa czy administracji. Przymyka oko na wiele spraw i rzeczy. Dzieje się tak m.in. ze względu na to, jak łatwo popaść w niełaskę Xi Jipinga (o czym przekonał się founder Ant Group Jack Ma), a przecież ChRL dla Tesli to jeden z najważniejszych rynków. Fabryka w Szanghaju odpowiada aż za połowę wyprodukowanych pojazdów elektrycznych tej marki.

Co więcej – Elon najwyraźniej niejako dogadał się z rządem ChRL w kwestii lockdownu. Chiny przeżywają właśnie kolejną falę pandemii i wprowadzają ostre obostrzenia – może nawet ostrzejsze niż to konieczne (a Elonowi lockdown w ChRL nie przeszkadza, wręcz usprawiedliwiał go w wywiadzie z Financial Times). Mimo to fabryka Tesli jest jedną z 600 firm w Szanghaju, które mogą działać bez zarzutów. A jedynie w określonym reżimie epidemiologicznym (choć przez pierwsze 6 tygodni zakład był zamknięty).

W szanghajskiej fabryce Tesli w zasadzie warunki pracy są jeszcze gorsze niż w Stanach Zjednoczonych. Już przed wybuchem pandemii pracownicy wypracowywali ostre nadgodziny. Jednak jak wskazuje Bloomberg teraz z powodu reżimu epidemiologicznego – pracują po 6 dni w tygodniu w 12-godzinnych zmianach.

I to wcale nie jest najgorsze, bo pracownicy szanghajskiej fabryki są tam w zasadzie „uwięzieni”. Z powodu reżimu epidemiologicznego, pracownicy Tesli w Szanghaju nie mogą po swojej 12-godzinnej zmianie wrócić do domu – muszą spać w zakładzie. Tesla przygotowała im materace i śpiwory, a także miejsca, w których mogą brać prysznic, kantynę i obiekt przeznaczony na rozrywkę. Jednak mimo to pracownicy zakładu śpią na podłodze, bo firma nie pomyślała o wybudowaniu czy nawet przygotowaniu im miejsca do spania. I pomimo tej ostrej pracy szanghajska fabryka i tak (według danych Reutersa) wyprodukowała w jeden dzień mniej niż 200 modeli Tesli, gdzie dotychczas z linii montażowej schodziło ich po 1200.

Dodatkowo Elon Musk stwierdził, że władzom ChRL powinno się oddać część kontroli nad Tajwanem. Tj. poprzez opracowanie specjalnej strefy administracyjnej dla Tajwanu. Cokolwiek CEO Tesli ma przez to na myśli…

Według Muska Amerykanie są leniwi, a Chińczycy są gotowi pracować cały czas

To jednak ledwie początek sinofilii Elona. Kiedyś w wywiadzie z Financial Times chwalił Chiny, twierdząc, że wyrośnie stamtąd wiele firm, bo Chińczycy są utalentowani, ciężko pracują i mocno wierzą w produkcję. Po czym dodał, że są gotowi, żeby wstać o 3:00 nad ranem i zacząć pracę, więc technicznie nie opuszczą nawet zakładu. Podczas gdy – jak to sam określił – Amerykanie robią wszystko, żeby unikać pracy.

Co jest rzecz jasna bzdurą, bo Amerykanie są jednym z najbardziej pracowitych narodów. W rankingu OECD znaleźli się na 11. pozycji, przepracowując 1779 godz. rocznie. Chińczycy nie znaleźli się w tym zestawieniu – i prawdopodobnie pracują dłużej, ale co ciekawe – regulatorzy starają się ograniczyć ten czas pracy w Państwie Środka. Nie ma nic zaszczytnego w tym, że ktoś pracuje w trudnych warunkach po 12 godz. dziennie 6 dni w tygodniu. Naprawdę.

Źródło: Wikipedia.en

Musk nie miał problemu mówić o leniwych Amerykanach nawet pomimo tego, że to amerykańska fabryka stoi za rekordem produkcyjnym Tesli! W 2017 r. w jeden kwartał linie montażowe zakładu opuściło aż 25 tys. samochodów.

Tesla w ChRL nie jest jednak wyjątkiem. Wiele firm, którym zezwolono na działanie w Szanghaju w trakcie pandemii, również przyjęły system zamkniętej pętli. Przeczy to jednak słowom CEO Tesli, który przecież wielokrotnie zapewniał, że zależy mu na zdrowiu i dobrym stanie swoich pracowników. I że przecież ci nie powinni znosić trudności, kiedy ich CEO jest na wakacjach.

Wątpliwości co do związków Elona Muska z Chinami przy okazji przejęcia przez niego Twittera, mają też media, amerykańscy eksperci, ale również – Jeff Bezos. Miliarderzy ścierali się już wielokrotnie, bo w końcu są dla siebie bezpośrednią konkurencją (Bezos jest właścicielem spółki kosmicznej Blue Origin). Toteż pod koniec kwietnia były CEO Amazonu udostępnił na swoim Twitterze wpis reportera The New York Times – Mike’a Forsythe’a, który opisywał związki biznesowe Muska z Chinami.

Wówczas Bezos zapytał: „Interesujące pytanie. Czy chiński rząd właśnie zdobył trochę wpływu na mieście?”. Co prawda później dodał, że prawdopodobnie nie, a Elon dobrze radzi sobie w nawigowaniu w tak skomplikowanych kwestiach, lecz wieść w świecie się niesie.

Na poważniej jednak związkom Elona z Chinami przyglądają się eksperci. Scott Kennedy, ekspert ds. chińskiej polityki gospodarczej w Center for Strategic and International Studies w rozmowie z NBC News wskazał, że istnieje ryzyko, iż Chińczycy będą bezpośrednio lub pośrednio wywierać presję na Muska, aby ograniczyć użytkownikom Twittera niepochlebny sposób wypowiadania się o Chinach.

Oczywiście, o ile w ogóle transakcja zostanie dopięta, bo w sprawę może włączyć się amerykańska administracja. A sam Elon Musk stara się obecnie… wycofać z zakupu Twittera, bo nie wierzy jakoby tylko 5% kont na tej platformie było fałszywe. Według Afrykanera odsetek fake kont może przekraczać nawet 20% wszystkich użytkowników.

Teraz Musk żąda od prezesa Twittera udowodnienie, że tylko 5% użytkowników jest fałszywa, a jeśli tego nie zrobi – to wycofa swoją transakcję. Telenowela trwa. Oskarżenia o sztuczne zaniżanie statystyk brzmi jednak zabawnie, kiedy te padają z ust takiego człowieka jak Elon Musk, który chyba zapomniał o danych dot. urazów w jego fabrykach Tesli.

Małpa odgryzła sobie palce przez czip Neuralink?

Tesla to jednak nie jedyna spółka Elona Muska, która ma swoje za uszami albo nie działa tak super wspaniale, jak sugeruje to PR. Mowa tutaj o Neuralink – startupie, który tworzy czipy wszczepiane do mózgu. Według Elona Muska ów czipy pozwolą m.in. wyleczyć różne choroby psychiczne takie jak depresję, schizofrenię, czy autyzm (ten w zasadzie jest zaburzeniem neurorozwojowym), ale też urazy mózgu, np. po udarze czy guzach.

I pewnie Elon musi mieć na to dowody, skoro tak twierdzi, prawda? Ależ oczywiście, że nie. To w zasadzie bardziej pobożne życzenia. De facto był to cel krótkoterminowy, który miał zostać zrealizowany do 2021 r. Elon dodatkowo nie przedstawił żadnych danych, które choćby sugerowały, że czipy mogłyby jakkolwiek pomóc w wyżej wymienionych przypadłościach.

Neuralink w głowie Elona Muska narodził się w zasadzie, kiedy ten był jeszcze dzieckiem mieszkającym w RPA. Już wtedy Musk uważał, że ludzkie ciała to w zasadzie komputery, a nasza osobowość czy temperament to coś w rodzaju oprogramowania. Startup Musk założył wraz z 8 naukowcami. Po 6 latach od jego uruchomienia z tej 8-osobowej ekipy ostały się 2 osoby. Dlaczego? Jak zwykle – konfliktowy charakter Muska, toksyczne środowisko i stawianie nierealnych celów. Byli pracownicy Neuralink wyznali to w rozmowie z Fortune w artykule z 31 stycznia 2022 r.

Co więcej – w maju 2021 r. Neuralink opuścił cofounder Max Hodak, który notabene pełnił funkcję CEO startupu. Jak przyznawali byli pracownicy Neuralink w Fotune – Musk pomimo tego, że na papierze nie pełnił żadnej funkcji w startupie, to zwłaszcza na początku odwiedzał biuro spółki przynajmniej raz w tygodniu. Później te wizyty ograniczyły się do 1–2 na kwartał. Po każdej takiej wizycie Max Hodak zmieniał priorytety Neuralink, często w zgrzytliwej atmosferze.

Długoterminowym celem Elona w Neuralink jest możliwość wykorzystania czipów w celu połączenia się z chmurą czy sterowania różnymi oprogramowaniami za pomocą myśli. Jednak naukowcy, którzy krytykują startup Muska, nie są pod szczególnym wrażeniem jego dotychczasowych prezentacji. Docenia się aspekty techniczne jak np. implantację czy bezprzewodową transmisję danych. Jednak w pozostałych kwestiach naukowcy twierdzą, że to nic nowego albo jest to zwyczajnie rozczarowujące. Tak dla BBC News powiedział, chociażby neurobiolog prof. Andrew Jackson z Newcastle University.

I twierdzą tak m.in. dlatego, że ukazana przez Elona granie przez małpę za pomocą myśli w grę to żadna rewolucja. Tę technologię ukazano po raz pierwszy w 2002 r., kiedy to grupie badaczy udało się nakłonić małpę do poruszania kursorem po ekranie komputera właśnie za pomocą aktywności kilkudziesięciu neuronów w korze mózgowej. Neuralink zwyczajnie odświeżyło tę technologię, czy nieco poprawiło, ale jej NIE WYNALAZŁO.

Krytyka na Muska spadła także ze strony psycholożki kognitywnej i filozofki Susan Schneider, która stwierdziła, że wizja Elona Muska jest dystopijna i oznaczałaby śmierć dla ludzkiego umysłu. Co więcej – Neuralink obrywa się także za wykorzystanie do swoich badań żywych zwierząt. Tym bardziej że według doniesień aż 15 z 23 obiektów testowych miało umrzeć.

Jedna z małp miała się samookaleczać i odgryźć sobie palce u stóp i rąk. Druga z kolei gwałtownie wymiotowała tuż po operacji i miała umrzeć z wyczerpania. Neuralink odpierał te zarzuty i twierdził, że stara się o jak najlepszą opiekę dla swoich zwierząt. A badania z ich udziałem są mocno regulowane.

Rzecz jasna ta technologia ma szansę się rozwinąć i być mniej niebezpieczna w przyszłości, ale może się okazać (a na razie tak właśnie to wygląda), że będzie to zwyczajnie ślepy zaułek, który de facto nigdzie nas nie doprowadzi.

SpaceX nie zabierze nas w 40 minut do Szanghaju

W przypadku elonomanów, którzy są bardziej świadomi problemów Muska z Teslą, Neuralink czy wieloma innymi startupami, pojawia się kwestia SpaceX. W końcu SpaceX jest super – zabierze nas na Marsa, zmniejszyło koszty komercyjnych lotów w kosmos, współpracuje z NASA i pozwoli nam polecieć z Nowego Jorku do Szanghaju w niecałe 40 minut! I tu również pojawiają się pewne problemy, a sytuacja po raz kolejny nie jest taka czarno-biała.

Zacznijmy od klasyki, czyli toksyczne środowisko pracy. Elon zawsze będzie Elonem. Niezależnie od tego, czy to Neuralink, Tesla czy SpaceX. I skoro jego władczość oraz mikrozarządzanie (Elon jest prezesem, CEO i CTO spółki) powodowały zwolnienia czy problemy pracowników wcześniej wymienionych, to identycznie jest z jego spółką kosmiczną.

W serwisie indeed.com znajdziemy mnóstwo negatywnych opinii o pracy w SpaceX. Byli i obecni pracownicy narzekali na nadgodziny, kiepski work-life balance, nierealne cele oraz deadline’y, toksycznych menedżerów itd. itp. Oczywiście są też pozytywne opinie – tak samo, jak w przypadku Tesli. Niemniej to nie jest baśniowa kraina, a bardzo wczesnokapitalistyczny amerykański model zarządzania.

I jak to każdy z projektów Elona Muska, SpaceX również ma pewne niespełnione cele i nierealistyczne czy niepotrzebne projekty. Tak jest w przypadku tzw. starship Earth-to-Earth. W skrócie – Elon chciałby, żebyśmy zaczęli wykorzystywać rakiety do podróży międzykontynentalnych. Według jego wyliczeń dzięki takim lotom bylibyśmy w stanie dotrzeć z Nowego Jorku do Szanghaju właśnie we wspomniane mniej niż 40 minut. Tylko i tu rodzi się mnóstwo problemów.

Po pierwsze – starty rakiet są okrutnie drogie, a także istnieje znacznie więcej przeciwwskazań (np. atmosferycznych) do podjęcia lotu niż w przypadku, chociażby samolotów. Co więcej – ze względów bezpieczeństwa i hałasu starty rakiet w przestrzeni miejskiej są NIEMOŻLIWE. SpaceX jest oczywiście tego świadome, toteż w lotach starship będzie nas zabierać promem na platformy na wodzie, skąd dopiero moglibyśmy rozpocząć naszą podróż. I już tutaj te wspomniane niecałe 40 minut się rozmywa. W końcu podróż promem też zajmie nam nieco czasu.

A to wcale nie koniec, bo do lotów rakietą trzeba się przygotować znacznie lepiej niż do startu samolotów. Gdyby tak nie było, to każdy z nas ot tak mógłby zostać astronautą i polecieć sobie bez większego szkolenia. Co więcej – już konkurencja SpaceX, czyli Blue Origin wskazało, że wypadki w przypadku startów rakiet zdarzają się 1 na 100, a w razie takiej katastrofy szanse przeżycia są praktycznie żadne.

Dla porównania w przypadku samolotów śmiertelność wypadków to 1 na 3,7 mln lotów! Dodatkowo maksymalna prędkość takiej rakiety wynosiłaby 27 tys. km/h, co wiązałoby się ze sporym obciążeniem i turbulencjami, a w konsekwencji problemami zdrowotnymi nieprzystosowanych do tego osób.

To jednak nie koniec – czy dotarcie w niecałe 40 minut z Nowego Jorku do Szanghaju w tym modelu faktycznie jest możliwe? Twórca kanału Adam Something wyliczył, że cała operacja (dotarcie promem do platformy, środki bezpieczeństwa itd.) zajęłaby prawie 7 godz. W rzeczywistości starship Earth-to-Earth Elona Muska zdaje się po prostu nierealne (na pewno na tę chwilę) i to kolejny ślepy zaułek.

Problemów ze SpaceX jest rzecz jasna więcej – również w kwestii kolonizacji Marsa, którą tak chełpi się Musk. Wielu naukowców uważa, że zasiedlenie Czerwonej Planety przez ludzi jest potwornie trudne lub wręcz niemożliwe w najbliższym czasie. A przynajmniej nie na masową skalę. Mowa tu raczej o bardzo niewielkich grupkach (a przypomnę, że Musk do 2050 r. chce wysłać tam milion kolonistów), która i tak żyłaby w jakichś obiektach – np. specjalnych kopułach – bo nawet nie mamy pewności, że bylibyśmy w stanie terraformować Marsa. I prawdopodobnie żadne z nas tego zwyczajnie nie dożyje.

Elon Musk nie jest krwiożerczym potworem, ale żaden z niego spoko gość

Patrząc na Elona Muska musimy rozumieć, że mamy przed oczami człowieka, który wielu rzeczy w swoim życiu zwyczajnie nie przepracował i boryka się ze sporymi problemami. Bullying w latach młodości, dorastanie w systemie apartheidu (którego rodzina Muska nie popierała), rozwód rodziców, zespół Aspergera, niezdolność do przyjmowania krytyki, uniemożliwienie mu przyjęcia funkcji CEO, a w kolejnym startupie odsunięcie go z tego stanowiska, zamknięcie się w bańce miliardera będącego daleko od problemów przeciętnych ludzi, nieudane związki, śmierć pierworodnego… to wszystko mocno wpłynęło na to, jakim człowiekiem jest Elon. A niestety wcale nie daleko mu do bycia zwykłym Piotrusiem Panem – dzieckiem w ciele dorosłego mężczyzny.

Oczywiście, nie jest tak, że Elon to najpaskudniejsza osoba na świecie, jak sugerowano to, kiedy trafił na okładkę magazynu TIME jako człowiek 2021 roku (nazywano to najgorszym wyborem w historii. Jestem w stanie sobie wyobrazić znacznie gorsze, sądząc po tym, kogo tam wskazywano). Nawet nie zaliczałby się do pierwszego 1000. najbardziej złowieszczych ludzi w dziejach. To po prostu odrealniony, toksyczny miliarder – wcale nie tak daleki od Jeffa Bezosa czy Marka Zuckerberga.

Są też rzeczy, które Elon – rzecz jasna – robi dobrze. Jak np. przy okazji wojny w Ukrainie, gdzie faktycznie w jakiś sposób angażuje się w pomoc (np. dostarczając swój internet satelitarny Starlink), ale nawet i tutaj daje upust swojej antyspołeczności, wyzywając Putina na pojedynek, w którym stawką będzie… Ukraina. To po prostu człowiek o paskudnym charakterze, o którego przewinieniach i aferach można by napisać całą książkę, a nie tylko (i tak przydługi) artykuł.