Martechy w wyborczym sztabie: jak wykorzystać marketingowe technologie w kampanii samorządowej?

Dodane:

Przemysław Zieliński Przemysław Zieliński

Martechy w wyborczym sztabie: jak wykorzystać marketingowe technologie w kampanii samorządowej?

Udostępnij:

Polskie martechy oferują szeroki wachlarz zaawansowanych rozwiązań, dzięki którym nie tylko łatwiej dotrzeć do odbiorców. Dają one także możliwość na tworzenie bardziej zaawansowanych i perswazyjnych treści. Sam content jest przy tym atrakcyjny dla odbiorcy. Czemu więc polskie kampanie wyborcze wciąż są tak memiczne? My jednak nie narzekamy, tylko zastanawiamy się, jak przy wykorzystaniu martechów przeprowadzić idealną kampanię wyborczą.

Kto z państwa w ostatnich dniach nie widział mema wymierzonego w polityczkę lub polityka startującego w kwietniowych wyborach samorządowych, proszę podnieść rękę i nacisnąć guzik. Wynik? Zero głosów. Trudno czy to w sieci, czy w mediach nie natknąć się na materiał prezentujący pewną nieudolność samorządowych kandydatów w prowadzeniu kampanii wyborczej. Niektóre pomysły przyszłych prezydentów, burmistrzów, wójtów czy radnych są tak absurdalne, że sami myślimy: „ja to na ich miejscu zrobiłbym to zupełnie inaczej”. Oczywiście, do takiego wniosku dochodzimy już po zrobieniu klasycznego palm face’a.

Inaczej, czyli jak?

Nie chodzi o to, by podrasować graficznie ulotki, od nowa nagrać wyborcze piosenki czy zrobić remake telewizyjnych spotów. Rzecz w gruntownej zmianie – w zmianie strategicznej. Jesteśmy w redakcji w trakcie prac nad Poland Martech Landscape 2024, w którym chcemy pokazać najciekawsze polskie martechy. Dlatego zadałem sobie pytanie: jak wykorzystałbym martechowe rozwiązania w swojej wyimaginowanej kampanii wyborczej AD 2024?

Bez sztabowców ani rusz

Zacząłbym od zaproszenia do sztabu wyborczego narzędzia 5Bonsai. Miałoby mi ono pomóc w analityce tego wszystkiego, co działoby się w sieci wokół mojej kandydatury, kampanii oraz rywali. Wykorzystałbym też 5Bonsai do analizy zachowań moich potencjalnych wyborców, starając się o nich dowiedzieć jak najwięcej i tym samym najskuteczniej dopasować do nich kampanijny przekaz. Rzecz w tym, żeby nie tylko dużo obiecywać, ale obiecywać to, co ludzie chcą usłyszeć, czyż nie?

Rolę naczelnego strategia powierzyłbym Digital First AI. To rozwiązanie, które na podstawie informacji o mnie i mojej kampanii pomogłoby mi w przygotowaniu marketingowej strategii. Wypracowany przez sztuczną inteligencję dokument, w którym mam jasno wytyczone ścieżki do fotela prezydenta w moim Krakowie? Bezcenny.

Aby mieć poczucie, że przydzielone zadania są realizowane na czas i w wyznaczonym zakresie, korzystałbym z Egito CRM. Za pomocą jednej aplikacji mógłbym kontrolować zaangażowanie sztabowców, widzieć postęp kampanii i kontrolować, czy aby nie zagraża nam opóźnienie w działaniu tudzież czy nie wynikły inne przeszkody, zagrażające w osiągnięciu wytyczonego celu.

Nim uruchomiłbym stronę internetową, przetestowałbym ją gruntownie za pomocą CUX. Chciałbym mieć pewność, że jest ona dobrze zaprojektowana pod kątem user experience i że żaden internauta nie odbije się od mojej witryny, tak jak czasem można odbić się od niezrozumiałego, pełnego pustych sloganów politycznego manifestu.

Skoro o manifestach mówimy, przejdźmy teraz od działań strategicznych do działań kreacyjnych.

Akcja wyborcza – kreacja

W połowie lat 90. ubiegłego wieku serca wyborców szturmem podbijał Aleksander Kwaśniewski, otwarcie kopiując amerykańskie polityczne zachowania i przenosząc je 1:1 na nadwiślański grunt. Skoro wtedy się udało, czemu nie miałoby się udać i teraz? Dlatego, idąc tropem Donalda Trumpa i Joe Bidena, wykorzystałbym sztuczną inteligencję do produkcji materiałów multimedialnych. Niezbędna byłaby więc Strada AI służąca do tworzenia audiowizualnych treści – z pewnością moje radiowe spoty zyskałyby na jakości, gdyby tekst czytał budzący zaufanie i respekt głos, dobrany optymalnie przez AI. Bez dwóch zdań AI pomogłaby mi w stworzeniu nawet piosenki wyborczej – gdybym oczywiście zechciał posunąć się do aż tak ryzykownego działania. Wiemy przecież, że nic tak nie cieszy dziennikarzy ani internautów jak nieudolnie skomponowany i jeszcze mniej udolnie wykonany kampanijny utwór.

Dużo dobrego – poprzez eliminację rzeczy złych – mogłaby zdziałać w mojej kampanii platforma Wantent. Jej główna funkcjonalność to analiza filmów pod kątem generowanych przez nie emocji. Wiedziałbym, jak na nasze multimedialne materiały będzie reagować szersza publika. Dałoby mi to szansę na przygotowanie spotów, które wywoływałyby wśród elektoratu takie odczucia, na jakich mi zależy. Wszak, nie ma nic gorszego niż odklejenie się od rzeczywistości i popadnięcie w narcystyczny zachwyt nad tym, co się samemu zrobiło.

Nie powierzyłbym jednak sztucznej inteligencji całości materiałów graficznych – nie chciałbym, aby po sieci krążyły grafiki ze mną i moimi jedenastoma palcami u dłoni, co przydarzyło się chociażby panu Trumpowi. Dlatego nie raz i nie dwa korzystałbym z serwisu ZłapGrafika.pl, gdzie mógłbym znaleźć ekspertów od obrazków, umiejętnie żonglujących stylami i ogarniającymi anatomię ludzkiej dłoni.

PR PRompt

Nie samym obrazkiem człowiek żyje – czasem przecież trzeba wyjść na wyborczy wiec, stanąć z suwerenem twarzą w twarz i wiedzieć, co powiedzieć. Polskie kampanie wyborcze mają długą tradycję tzw. spotkań na jarmarkach. Wydaje się jednak, że w mocno zaawansowanym XXI wieku można pójść o krok dalej i nieco unowocześnić spotkania z wyborcami. Dlatego skorzystałbym z rozwiązania Meeting Application. Pozwoliłoby mi ono na tworzenie stron internetowych poświęconych poszczególnym spotkaniom, skuteczniejszą promocję takich politycznych wieców oraz docieranie do ludzi zainteresowanych uczestnictwem w tychże. Jest spora szansa, że skorzystałby na tym także mój kampanijny budżet – nie musiałbym wydawać tyle pieniędzy na ulotki.

Może nie dobre wrażenie, ale przynajmniej dobre zasięgi pomagałby generować Neuronwriter. To rozwiązanie do optymalizacji treści. Nawet więc jeśli nie potrafiłbym porwać za sobą ludzi na jarmarku, to przynajmniej skuteczniej niż konkurencja trafiałbym do internautów. W tandemie z Neuronwriterem działałby Sotrender, który byłby moim najwierniejszym powiernikiem w mediach społecznościowych. Nie umknąłby mi żaden mem poświęcony mojej osobie, mógłbym na bieżąco reagować na co ciekawsze dyskusje, a i tlące się gdzieniegdzie kryzysy mógłbym gasić na czas.

A propos czasu, to wiadomo, że w kampanii wyborczej jest to zasób najcenniejszy. Nawet najefektywniejszy kandydat nie przeprowadzi bilokacji. Aby jednak mój przekaz niósł się jak najszerzej nawet i bez mojego osobistego zaangażowania, nawiązałbym współpracę z influencerami – korzystając w tym celu z #NativeHash, czyli platformy influencer marketing, wspomaganej sztuczną inteligencją. Mój analityczny umysł ucieszyłby się też z danych dostarczanych przez Survicate, narzędzie do tworzenia i analizy ankiet zbierających opinie internetowych użytkowników.

O tym, czy te wszystkie elementy pracują na moją korzyść, dowiadywałbym się z Rating Captain – internetowym narzędziu do zarządzania reputacją. To tutaj miałbym możliwość dowiedzenia się, co się o mnie mówi, co się o mnie pisze i jak się ze mnie żartuje. Jednak taka sama wiedza byłaby niewystarczająca. Chciałbym jeszcze poznać emocje w tekstach, postach, komentarzach. Tę część pracy powierzyłbym Sentimenti, licząc w zamian na rzetelną analizę tego, do jakich stanów emocjonalnych doprowadzam potencjalnych wyborców. Czy budzę w nich nadzieję, irytację, a może… wielkie nic?

Wynik głosowania – wielka niewiadoma

To wszystko brzmi jak ambitny plan – ale taki plan, który da się wdrożyć. Aby jednak móc sprawnie poruszać się po tych wszystkich narzędziach, z pewnością konieczne byłoby zaznajomienie się z nimi na długo przed startem kampanii. Nieoczywisty byłby też wpływ martechowych rozwiązań na przebieg głosowania: czy do wszystkich wyborców udałoby się dotrzeć za pomocą działań on-line? Czy internetowa społeczność rzeczywiście mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na stronę kandydata, którego kampania tak mocno zakorzeniona jest w cyfrowym świecie?

Tego oczywiście nie da się przewidzieć. Ale jedno jest pewne: polski wyborca w XXI wieku zasługuje na nowoczesną kampanię prowadzoną przez nowoczesnych kandydatów. W tym wypadku – im mniej memów, tym lepiej.

Czytaj także: