Startupowe grillowanie. Które rozwiązania doczekały się najbardziej surowych ocen i najśmieszniejszych memów?

Dodane:

Przemysław Zieliński Przemysław Zieliński

Startupowe grillowanie. Które rozwiązania doczekały się najbardziej surowych ocen i najśmieszniejszych memów?

Udostępnij:

Zapraszamy na majówkowego grilla! Na ruszt wrzucamy pomysły, które wywołują niestrawność, a niesmak po nich pozostaje z nami na długo. Słowem, startupową majówkę umilają nam founderzy i ich rozwiązania, którzy doczekali się legendarnych już roastów.

Segway – czyli głową w ścianę

W 2001 roku Segway został zapowiedziany jako wynalazek, który zrewolucjonizuje mobilność miejską. Dean Kamen, jego twórca, wierzył, że pojazd zmieni świat – dosłownie. Spekulowano, że miasta będą musiały przeprojektować infrastrukturę, aby dostosować się do nowej formy transportu. Startup wzbudził ogromne zainteresowanie – do momentu… aż ujawniono, czym właściwie Segway jest.

To dwukołowe, samo-balansujące się urządzenie kosztowało około 5 tysięcy dolarów, wymagało opanowania nietypowego sposobu sterowania i – co najgorsze – wyglądało niezręcznie. Choć technologicznie zaawansowane, szybko stało się obiektem żartów. Pojazd nie znalazł masowego zastosowania, a jego użytkownicy – w tym czasami turyści na miejskich wycieczkach – często wyglądali jak uczestnicy komicznego performansu science-fiction z lat 90.

Segway był chwalony za innowację, ale krytykowany za brak praktyczności. Nie potrafił znaleźć swojej niszy – był zbyt wolny jak na pojazd drogowy i zbyt duży, by wygodnie korzystać z niego na chodniku. Nawet Amazon nie zdecydował się go używać, mimo że był uznawany za „klienta idealnego”. Segway zakończył produkcję w 2020 roku, pozostawiając po sobie lekcję: nie każda przełomowa technologia znajdzie swoje miejsce na rynku.

Google Glass – przyszłość, która rozśmieszyła teraźniejszość

Google Glass miało być pierwszym krokiem w stronę rozszerzonej rzeczywistości w codziennym życiu. Zaprezentowane w 2012 roku okulary od Google’a łączyły funkcje smartfona z kamerą i wyświetlaczem, który przesyłał dane bezpośrednio przed oczy użytkownika. Projekt zapowiadał się spektakularnie – futurystyczna wizja niczym z filmów science-fiction była o krok od realizacji.

Ale szybko stało się jasne, że społeczeństwo nie jest na to gotowe. Google Glass zostało zasypane krytyką – technologiczną, społeczną i kulturową. Przede wszystkim użytkownicy wyglądali w nich dziwacznie – stąd przydomek „Glasshole” (połączenie słów „glass” i wulgarnego określenia). Dodatkowo, możliwość potajemnego nagrywania wywoływała niepokój o prywatność w przestrzeni publicznej.

Technologicznie produkt był także niedopracowany – ograniczona bateria, wysoka cena (1500 dolarów), problemy z przegrzewaniem się i słaba jakość aplikacji zniechęcały użytkowników. Projekt został zawieszony w 2015 roku, po czym powrócił jako produkt przemysłowy, z dala od oczu opinii publicznej. Google Glass to przykład tego, jak futurystyczne innowacje mogą zostać odrzucone, jeśli są zbyt oderwane od rzeczywistości społecznej.

Jarosław Kuźniar i Funwisher – I wish it was more fun…

Funwisher zapowiadał się jako cyfrowa odpowiedź na nowoczesne potrzeby związane z życzeniami i emocjami. Za projektem stał znany dziennikarz i prezenter Jarosław Kuźniar, który postanowił połączyć swoją rozpoznawalność z rynkiem digitalowych upominków. Startup oferował możliwość zakupu spersonalizowanych życzeń od celebrytów – od Roberta Makłowicza po Maję Ostaszewską – w formie nagrań wideo, które użytkownicy mogli przesłać bliskim z okazji urodzin, świąt czy rocznic.

Brzmi ciekawie? Na papierze – owszem. Ale w praktyce – pomysł spotkał się z falą krytyki i ironii. Internauci zarzucali projektowi kicz, oderwanie od rzeczywistych potrzeb oraz wysoki poziom sztuczności. Wiele osób uznało, że płacenie kilkuset złotych za „życzenia od Makłowicza” to kuriozum. Media społecznościowe zareagowały salwami śmiechu i memami, a sam Kuźniar stał się obiektem internetowych żartów. Dodatkowo, mnóstwo niepochlebnych głosów wskazywało na to, że platformie sporo brakuje do miana innowacyjnej, ma słabą funkcjonalność, ale przede wszystkim (i to już grzech śmiertelny) jest po prostu… nudna.

Czytaj także: Startup Jarosława Kuźniara chce zebrać ponad 2 mln zł w kampanii crowdfundingowej

Dodatkowo, styl komunikacji startupu – często przesadnie promocyjny – nie pomagał. Wizerunek Funwishera jako „cyfrowej laurki” dla osób, które nie mają pomysłu na prezent, przyniósł mu łatkę produktu zbędnego. Choć projekt przetrwał i rozwinął współpracę z korporacjami (m.in. jako platforma do employer brandingu), nie zdołał zdobyć szerszego uznania konsumenckiego. Funwisher stał się przykładem na to, że nawet nazwisko i popularność nie wystarczą, by zbudować odnoszący sukcesy startup – szczególnie gdy propozycja wartości rozmija się z rynkową intuicją.

Czytaj także: Nie jestem biznesmenem. Jestem przedsiębiorcą, który próbuje i rozwija swoje pomysły – Jarosław Kuźniar

W lutym serwis WirtualneMedia.pl doniósł, że spółka Kuźniara jest w trakcie likwidacji. Funwisher miał przez sześć lat działalności notować straty wyższe od przychodów.

Bart Sibiga i Fancy Bears Metaverse – shit storm, shitowe argumenty i w ogóle wszystko do shitu

Bart Sibiga to człowiek, który „latał grube triki, zarabiał grube miliony”, jak pisał o nim swego czasu serwis RedBull.com. Sibiga był Mistrzem Polski w narciarskim slope. Kontuzja kolana wyeliminowała go ze sportu, więc „z orczyka przesiadł się za biurko”. Najpierw założył DDOB, czyli Daily Dose of Beauty. Była to, jak opowiadał w wywiadach „społeczność influencerów: blogerów, youtuberów, instagramerów, od niedawna też muserów. Jako DDOB budujemy własne media i w ramach naszej społeczności stworzyliśmy sieć reklamowo-marketingową o gigantycznym zasięgu. Twórcy, którzy do nas dołączają, mają szansę w ten sposób się wybić i wypromować.”

Na początku 2022 roku wystartował z kolejną inicjatywą, mającą być jego „biznesem życia”: Fancy Bears Metaverse. Jak pisał Łukasz Kotkowski ze Spider’s Web, „to projekt NFT autorstwa Jakuba Chmielniaka i Bartka Sibigi, w ramach którego można było kupić sobie jeden z 8888 unikalnych wzorów, z których każdy wyceniany był na 0,15 ETH, czyli – według ówczesnego kursu – nieco ponad 2100 zł.” Fancy Bears Metaverse (FBM) miało być polską odpowiedzią na sukces Bored Ape Yacht Club.

Projekt duetu Sibiga & Chmielniak zyskał ogromny rozgłos dzięki zaangażowaniu celebrytów, takich jak Krzysztof Gonciarz czy Malik Montana, którzy zmienili swoje zdjęcia profilowe na wizerunki misiów, co miało zachęcić fanów do zakupu tokenów.

Czy Fancy Bears brakowało czegoś do sukcesu? Rozpoznawalna estetyka? Jest. Hype? Jest. Influencerzy? Są, w tym sama królowa Magda Gessler czy Joanna Jędrzejczyk!

Jednak zamiast sukcesu, FBM stało się obiektem krytyki i żartów. Internauci zarzucali projektowi brak realnej wartości, określając go mianem „scamu” i „cash graba”. Dodatkowo, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) wszczął postępowanie wyjaśniające w sprawie nieoznaczonych współprac promujących NFT, co mogło naruszać prawa konsumentów .​
Sibiga tłumaczył, że influencerzy sami kupowali swoje misie i nie otrzymywali wynagrodzenia za ich promowanie . Jednak dla wielu obserwatorów projekt stał się symbolem przesycenia rynku NFT i braku transparentności w działaniach promocyjnych. Fancy Bears Metaverse, zamiast rewolucji w świecie cyfrowych kolekcji, stało się przestrogą przed bezkrytycznym podążaniem za modą na NFT.​

Stockwell (dawniej Bodega) – czyli jak chytry traci dwa razy

Startup założony przez byłych pracowników Google wprowadził na rynek inteligentne automaty vendingowe, które miały zastąpić tradycyjne sklepy typu bodega. Już sama ta nazwa „Bodega”, kojarzona pozytywnie ze sklepami tworzącymi miejski krajobraz, spotkała się z falą krytyki za brak wrażliwości kulturowej i próbę wyparcia lokalnych przedsiębiorstw.

„Bodega jest albo najgorzej nazwanym startupem roku, albo najbardziej przebiegłym” – napisał The Verge jesienią 2017 roku. „Firma technologiczna sprzedaje wychwalane pod niebiosa automaty, w których użytkownicy mogą kupować artykuły spożywcze” – dodawał dziennikarz The Guardian. Washington Post nazwał firmę „najbardziej znienawidzonym startupem w Ameryce”.

CityLab, który pisze o kwestiach mających wpływ na miasta, bez ogródek stwierdził piórem swojego redaktora „Bodega, startup do rozpowszechniania automatów bodega, jest okropny”, a następnie podał 30 powodów, dla których startup jest do bani: „Być może Bodega może zaopatrzyć się w Soylent, aby przemówić do ludzi, którzy również uważają, że jedzenie pysznego jedzenia jest ponurym ciężarem” – napisał CityLab. „Dlaczego czarodzieje technologii wciąż wymyślają nowe i straszniejsze sposoby na uniknięcie kontaktu z ludźmi? Dlaczego nienawidzą bycia ludźmi?”

Mimo zmiany nazwy na Stockwell, firma nie odzyskała zaufania klientów i zakończyła działalność w 2020 roku. ​

Juicero – czyli czas wziąć saszetkę w swoje ręce

Tę historię zna większość z Was, ale nie mogło jej tu zabraknąć. Jest bowiem bardzo… soczysta.

W historii startupów niewiele produktów tak spektakularnie straciło swoją renomę jak Juicero – urządzenie do wyciskania soków, które miało zrewolucjonizować zdrowy styl życia. W rzeczywistości stało się jednak symbolem wszystkiego, co najgorsze w bańce technologicznej Doliny Krzemowej: przerostu formy nad treścią, absurdalnych wycen i oderwania od rzeczywistości codziennych użytkowników.

Startup Juicero, wspierany przez fundusze venture capital, w tym przez Google Ventures, zebrał ponad 120 milionów dolarów finansowania, aby stworzyć… sokowirówkę. Ale nie byle jaką – zaawansowane technologicznie urządzenie, warte 699 dolarów, które współpracowało wyłącznie z dedykowanymi, firmowymi saszetkami z owocami. Sok można było uzyskać tylko wtedy, gdy maszyna połączyła się z Wi-Fi, zweryfikowała kod QR na opakowaniu i uznała, że produkt nie jest przeterminowany.

Absurd tej koncepcji stał się viralem w 2017 roku, gdy Bloomberg ujawnił, że zawartość saszetek można równie skutecznie wycisnąć… gołymi rękami – i to znacznie szybciej. Niepotrzebne były silniki, aplikacje ani dostęp do internetu. To odkrycie wywołało salwy śmiechu i niezliczone memy, a Juicero stało się obiektem żartów nie tylko wśród technologicznych sceptyków, ale również samych inwestorów.

„To jak zapłacić setki dolarów za odtwarzacz kaset, który działa tylko z jednym, drogim wydawnictwem” – pisał „The Verge”. Inni określali Juicero jako „Keurig świata soków”, tylko bez jakiegokolwiek sensu użytkowego.

Pomimo prób tłumaczenia się ze strony założyciela Douga Evansa, który bronił technologicznej wizji firmy, zaufanie rynku zostało całkowicie utracone. Startup zakończył działalność we wrześniu 2017 roku, po zaledwie trzech latach istnienia.

Dziś Juicero pozostaje jednym z najczęściej przytaczanych przykładów „overengineered” produktów i klasycznym przypadkiem, jak ślepa wiara w technologię może prowadzić do spektakularnej porażki. Jeśli istnieje coś takiego jak „czarna lista legendarnych klap w świecie startupów” – Juicero z pewnością zajmuje tam zaszczytne miejsce.