Opowiedz proszę o fundacji Sarigato. Czym się zajmujecie? Jakie są wasze idee?
Iwona Duda: W fundacji mamy dwa projekty. Jeden to KarmimyPsiaki.pl, gdzie pomagamy psiakom i kociakom, drugi projekt to Hakersi. Jest to inicjatywa, której celem jest pomoc w rozwijaniu kompetencji technologicznych wśród dzieciaków, które mają trudniej w życiu. To są dzieciaki i młodzież wykluczona cyfrowo, a my skupiamy się na rozwijaniu ich umiejętności komputerowych. To jest nasza misja. Na rynku jesteśmy już od 2011 roku, formalnie od 2012, a w 2016 powstała Szkoła 3.0. Potem zrobiliśmy rebranding właśnie na Hakersów. Osób, które potrzebują pomocy, ciągle przybywa, a to oznacza, że to, co robimy ma sens. Są inne fundacje, które pomagają w życiu codziennym, w remontach, czy w zapewnieniu np. posiłków dla dzieci, które są niedożywione. Dla nas takim kluczowym elementem jest edukacja, bo bardzo mocno wierzymy, że od tego wszystko zależy. Mogłabym o tym dużo opowiadać.
Przeglądając Wasze materiały, byłam mocno zaskoczona, że skala wykluczenia jest tak duża.
I.D.: To pandemia szczególnie pokazała, co dzieje się na wsiach i w mniejszych miejscowościach. I my też byliśmy w szoku, bo nie wierzyliśmy, że jest aż tak źle… No chyba w ogóle społeczeństwo było w szoku, że dzieciaki aż w takim stopniu są… zaniedbane – mówiąc wprost, jeżeli chodzi o dostęp do internetu, o kompetencje. Ale zaczynając może od początku. Wykluczenie cyfrowe to element składowy większego problemu. Tak naprawdę chodzi o usamodzielnianie się dzieci, które mają trudniej w życiu, nie mają supportujących dorosłych, którzy im pomagają rozwijać jakiekolwiek kompetencje, żeby kiedyś znaleźć dobrze płatną pracę, albo jakąkolwiek pracę, która jest fajna, inspirująca i motywująca. Te dzieciaki po prostu łapią się byle czego, albo uzależniają się od różnych rzeczy. System w Polsce działa w ten sposób, że dzieci z domów dziecka, czy z innych placówek opiekuńczo- wychowawczych szybko wypycha się na ulicę, mówiąc dosadnie.
Są one obciążeniem dla systemu. Mało kto nie wspiera je ich w nauce czy w rozwijaniu talentów, ponieważ wtedy muszą dłużej otrzymywać finansowanie, a placówce jest nie na rękę zatrzymywać te dzieci u siebie, bo jest kolejka nowych. I to nie jest wina placówek, po prostu system nie działa i towłaśnie system trzeba przemodelować. Dzieciaki, które muszą szybko się usamodzielnić, nie radzą sobie, co prowadzi do tego, że znowu wracają do środowiska, z którego wyszły, czyli znowu korzystają z pomocy społecznej. Opiekuje się nimi MOPS czy inne organizacje, ale często dochodzi do przestępstw, alkoholizmu i innych uzależnień. No i koło się zamyka.
W momencie, kiedy powstawała fundacja (wtedy jeszcze Szkoła 3.0) na rynku był popyt na programistów, a my szybko połączyliśmy kropki. Zaczęliśmy uczyć młodzież programowania, żeby czymkolwiek się zainteresowała i weszła na rynek pracy, do zawodów, które po prostu przyjmowały z otwartymi ramionami. Teraz rynek trochę się zmienił. Natomiast okazuje się, że te dzieciaki nadal nie mają podstawowych kompetencji
technologicznych, problem nadal istnieje. Zaczęliśmy rozszerzać nasze działania nie tyle o samo programowanie, ale na Excel, zarządzanie projektami, grafikę komputerową, social media, bezpieczeństwo w sieci itp. To wciąż są kompetencje technologiczne, wciąż pożądane. Wszystkie badania pokazują, że rynek pracy będzie chłonął takie skille kompetencje technologiczne, będzie potrzebował ludzi, którzy umieją się w tym poruszać.
Paulina Żebrowska: Chciałam jeszcze dodać taki bardzo istotny kontekst w nawiązaniu do kompetencji cyfrowych. Chodzi o sytuację z Pandora Gate. Dzieciaki, którym brak kompetencji cyfrowych są bardzo łatwymi ofiarami w internecie. To jest jeden z bardzo aktualnych przykładów i Dobrze jest mieć z tyłu głowy, że edukacja cyfrowa jest potrzebna w ogóle, a najczęściej niestety tak naprawdę dociera do dzieci z rodzin zamożniejszych, niewykluczonych. Pojawia się pytanie, co z resztą?
I.D: Dokładnie, dlatego ważna jest edukacja dotycząca bezpieczeństwa, tego jak się zachowywać w sieci, co można zrobić ze swoim wizerunkiem i jak może nam zaszkodzić technologia, ale też jak ważne, by pokazywać, jak ona może nam pomóc. Te dzieciaki nie znają takiego podejścia, a świat opiera się na rozumieniu tych zależności. Technologia jest wszędzie i dlatego powstaje wykluczenie. Pandemia trochę pokazała, że tak wiele dzieci nie ma komputerów i dostępu do internetu. Ale to jest tylko jeden element wykluczenia cyfrowego, który już powoli się zmienia, no bo rząd zdecydował się wyposażyć dzieci w sprzęt komputerowy. Z drugiej strony zostaliśmy zmuszeni, by otworzyć się na świat cyfrowy, na komunikację, więc jesteśmy też bardziej chętni do tego, żeby spotykać się online, pracować zdalnie.
Rodzice już wiedzą, że dzieci mogą uczyć się zdalnie. Wykluczenie cyfrowe ma też wymiar miękki. Ono nie polega tylko na tym, że ktoś nie ma dostępu do twardych narzędzi, takich jak internet czy komputer, ale na tym, że pomimo dostępu, nie umie się po nich poruszać i w efekcie staje się ofiarą cyberprzemocy, nie wspominając już o własnym rozwoju, z wykorzystaniem tych umiejętności. kompencji miękkich. Dzieciaki nie potrafią na przykład wykorzystać internetu do poszukiwania pracy, czy pisania CV, ale nie mają też świadomości, że umiejętność zrobienia filmików na TikToka jest realną wartością na rynku pracy i, że to można sprzedać.
Ważne, żeby im to wszystko pokazać, opowiedzieć, zainspirować oraz troszkę pokierować. w kierunku, który im pomoże w życiu. Wtedy łatwiej im będzie znaleźć swoje miejsce w nowym środowisku, a powrót do tego miejsca, z którego pochodzą nie będzie już taki oczywisty. Będą mieć przed sobą realną alternatywę, będą szukać fajnej pracy, która da zupełnie inny start w życiu. Dzieciaki, gdy już są na samodzielne na rynku pracy i zarabiają, to potem już same idą na terapię, czuja się pewniej by walczyć o siebie.. Konfrontują się z przeszłością, z wszystkimi problemami, które zostały im w życiu ufundowane. A nam pomagają potem przy młodszych dzieciach. Same są wolontariuszami. I wtedy widzę, że przerywamy to błędne koło. To jest esencja naszego działania.
Mam wrażenie, że tworzycie holistyczny program, zupełnie od podstaw. Dajecie dzieciom możliwość “drugiej szansy”, tak, by mogły wkroczyć w dorosłość pewne swoich umiejętności, ugruntowane w przeświadczeniu, że poradzą sobie w życiu codziennym. To jest super.
I.D.: No właśnie, bo mówi się, że my uczymy programowania i grafiki. Ale właśnie jakby głębiej na to popatrzeć, to my nie tylko dajemy skille, których używają w pracy, ale zwiększamy ich wiarę w siebie. Sam fakt, że uczą się programowania i na początku im nie wychodzi, nie lubią tego, narzekają, ale potem przeskakują – przykładowo – na grafikę komputerową, i wtedy jest już zupełnie inne zaangażowanie. Pokazujemy, że jeżeli coś ci się nie udaje, to nie znaczy, że jesteś beznadziejny, tylko, że to nie jest twoje narzędzie, twój moment, spróbuj czegoś innego. I próbują. Raz są na warsztatach inspiracyjnych, potem idą na semestralny kurs całoroczny, albo na mentoring, gdzie bardzo intensywnie przygotowują się do wejścia w jakąś technologię. Ale w pierwszej kolejności trzeba zwiększyć ich pewność siebie, a używając kompetencji technologicznych, można o nią zawalczyć.
Kto zajmuje się prowadzeniem tych zajęć?
I.D.: Głównie są to wolontariusze z różnych firm. Tak właśnie się poznaliśmy Kubę – był na początku wolontariuszem i pracował na początku z dzieciakami na kursach. Zawsze poszukiwanie trenera zaczynamy od od wolontariuszy, ale projekt tak się rozrasta, że zaczęło ich brakować. Dzieci stoją w kolejce, po prostu czekają na pomoc. Zwłaszcza, że rozszerzyliśmy działania nie tylko o korepetycje, ale o taki support w codziennej nauce, używając znowu kompetencji technologicznych, żeby wzmacniać to obycie w świecie cyfrowym. Teraz potrzebujemy wolontariuszy nie tylko technologicznych, ale kogokolwiek, kto może poświęcić trochę swojego czasu i zrobić na przykład z nimi powtórkę przed sprawdzianem. Brakuje nam wolontariuszy, więc zaczęliśmy prowadzić zajęcia z prywatnymi trenerami, których sami opłacamy.
Jak wyglądały początki, a jak organizujecie się teraz?
I.D.: To też jest bardzo ciekawa ewolucja. Początkowo robiliśmy głównie zajęcia stacjonarne w Krakowie z dzieciakami w siedzibach środowiskowych i w domach dziecka. W momencie, gdy przyszła pandemia, wszystko się zmieniło. Tak naprawdę otworzył nam się świat. Zaczęliśmy się szybko i dynamicznie skalować. I dla nas pandemia była zbawienna, naprawdę. Zbawienna w tym sensie, że ludzie nagle mogli uczyć się zdalnie, spotykać się, mieć kontakt. I okazało się, że te dzieci, które mieszkają na wsiach, wcale nie muszą mieć gorzej, wysyłamy do nich komputer – okienko na świat. Załatwiamy im fajnego wolontariusza, z dużego miasta i z zagranicy, bo takich też już mamy. Dzieci wykluczone cyfrowo ze wsi łączą się z wolontariuszką ze Stanów Zjednoczonych, z którą rozmawiają po angielsku, grają w Maincrafta i w taki sposób się uczą. Jaką drogę przeszły te dzieci… z takich nieśmiałych dziewczynek do dziewczyn, które zdają maturę z angielskiego na bardzo wysokim poziomie. To jest ta droga właśnie. Mała miejscowość – duży świat. A internet pozwala nam to wszystko łączyć, tylko trzeba użyć kompetencji i zlikwidować wykluczenie.
To, co my robimy w Hakersach, nazywamy drogą Hakersa. Dziecko może na nią wejść w w każdym momencie. Droga Hakersa, zaczyna się od korepetycji. Jeśli ktoś ma problem z matematyki czy angielskiego to pomagamy. Analogicznie z językiem polskim czy innymi przedmiotami – sukcesy w szkole przekładają się na budowanie pewności siebie. Nawet jeśli sukcesem jest zdanie z klasy do klasy. Ale dla kogoś to właśnie jest cenne i to daje wiarę w lepsze jutro. Druga rzecz to komputery. Jeśli dzieci ich nie mają, to my je dla nich załatwiamy.
Trzecia rzecz to są warsztaty inspiracyjne. Organizujemy je dla dzieciaków, które nie wiedzą, w co się zaangażować. Przykładowo, pokazujemy jak stworzyć grę komputerową i w tedy wysyłamy na zajęcia programistów topowych gier w Polsce. Jeden z nich przychodził zawsze na warsztaty i mówił, “słuchajcie ja nie zdałam matury z matematyki i jestem programistą tej gry”. Dzieciaki są zdziwione, jak to jest możliwe? On opowiada swoją historię, jak to było i że nie ma zamkniętych dróg. Inspirujemy właśnie w ten sposób. Dzieci na kursach próbują pracować z jakąś konkretną technologią, sprawdzają, jak się w niej czują, potem przechodzą na inną. I na ostatnim etapie tej drogi Hakersa mamy mentoring, gdzie dziecko pracuje stricte z mentorem nad wybraną technologią, specjalizuje się w niej i potem próbujemy razem z mentorem wysłać je na staż.
Zaczynamy pracę już z najmłodszymi. Zapraszamy wszystkich, natomiast dzieci młodsze chętniej przychodzą, bo mają jeszcze w sobie tę otwartość na świat i chętnie testują różne rzeczy. Z młodzieżą początki pracy są już znacznie cięższe. Ale i na to mamy swoje metody. Stworzyliśmy skrzynię Hakersa, do której wrzucamy różne prezenty dla dzieci. To skrzynię otwieramy dwa razy w roku na wirtualnej gali Hakersa i wówczas wręczamy nagrody dzieciom najbardziej wytrwałym w nauce. A zatem, zwyczajnie opłaca im się chodzić na zajęcia, bo potem dostają nagrody. Kiedyś rozdawaliśmy nawet komputery. Teraz dużo dajemy edukacyjnych rzeczy, takich jak książki, czy gry, planszówki edukacyjne. Musimy po prostu kombinować. To jest robota naprawiania mentalności dzieci po szkole. Dzieci po doświadczeniu nauki w klasycznym systemie mają ogląd na naukę bardzo jednoznaczny – nie ma to sensu, nie da się nic zrozumieć, nie jest to potrzebne, nieciekawe – to jest ich wyjściowa postawa.
Poza tym inspirowaniem konkretnymi osobami, grami komputerowymi i nagrodami, uczymy też używając Minecrafta. Co dla tych dzieci jest atrakcyjne, bo grają w edukacyjną wersję tej gry na zajęciach. Ale przy okazji uczą się angielskiego, uczą się strategii, programują.
Wielopoziomowe pole działania, jest o co walczyć. Kuba, proszę opowiedz nam o swoim maratonie i w ogóle jak zrodziła się idea Tripu dla sprawy?
Kuba Płoskonka: Współpracę z Hakersami jako instruktor programowania rozpocząłem jeszcze przed pandemią. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem biegać i to bieganie od tego czasu rozwinęło się w poważne hobby. nie, które rozwinęło się w prawdziwą pasję. Natomiast całkiem niedawno, po kilkunastu latach pracy z kodem, poczułem, że potrzebuje przerwy od komputera w pracy. Chciałem ten czas spędzić aktywnie i najlepiej z sensem. No i tak się pojawił pomysł, żeby pobiec na rzecz organizacji, którą dobrze znałem, i której idea jest mi szczególnie bliska.. Jeśli chodzi o same maratony, muszę przyznać, że to nie do końca była moja idea. Zainspirowałem się rynkiem amerykańskim, gdzie miały miejsce wydarzenia o podobnym formacie, gdzie przez cały czas trwania wydarzenia towarzyszyła zbiórka środków. Stwierdziłem, że jest to fajna inicjatywa, którą przecież możemy zrobić też u nas – zebrać środki, zwrócić uwagę na problem, zachęcić firmy i potencjalnych wolontariuszy do zaangażowania w działalność Hakersów. I przy przy okazji pokazać coś dzieciakom.
Istnieje taki stereotyp, że jak ktoś siedzi przy komputerze i programuje, uczy się, to jest nerdem, który nie wychodzi z piwnicy. Może tak kiedyś było, te 50 lat temu, ale teraz nie. I ja też chciałbym pokazać tym dzieciom, że możecie tutaj siedzieć, uczyć się matematyki, a potem wyjść, poruszać i nie mieć problemu choćby z nadwagą, która swoją drogą, osiąga już rozmiary epidemii.
W czasie 19 dni pokonałeś 16 maratonów, to brzmi naprawdę spektakularnie
P.Ż: Nie chciałabym niczego umniejszać, ale warto wspomnieć, że to nie był to główny wyczyn Kuby. Kuba jest ultrabiegaczem górskim i choćby we wrześniu przebiegł wokół masywu Mont Blanc 173 km w jakieś dwie doby. W zasadzie decyzja o maratonie przebiegnięciu 16 maratnów – jakkolwiek ekstrawagancka – nie zapadła jednak tak niespodziewanie.
Rozumiem, że osoba nieprzygotowana nie mogłaby pobiec, ale mimo wszystko liczby robią
wrażenie.
K.P.: Taka była idea. Wiedziałem na co się piszę i wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić i jak zrobić. Natomiast to nie bieganie nie było największym wyzwaniem, bo były pociągi i cała logistyka, związana z poruszaniem się po Polsce. Spektakularne wyzwanie biegowe miało posłużyć żeby nagłośnieniu akcji i problemu, a także zrobiliśmy zbiórkę finansową na zrzutce, która swoją drogą ciągle trwa. Takie rozmowy, jak teraz są okazją, żeby sprawę upublicznić, powiedzieć: “hej, mamy tu ważną i fajną rzecz, dajcie nam trochę swojego czasu i uwagę”. Myślę, że to jest było najtrudniejsze.
P.Ż: Dodałabym do tego, że Kuby pomysł był bardzo prosty. Pobiegnę i dodatkowo zrobię zbiórkę na Hakersów. Zbiórka jest bardzo ważnym aspektem w tej całej sprawie, ale celem było również wsparcie fundacji w inny sposób, zwrócenie uwagi potencjalnych wolontariuszy, co mam wrażenie trochę się już udało, bo tacy ludzie w zasadzie bezustannie się do nas zgłaszają, pytają. Jesteśmy w trakcie rozmów z dużą firmą IT, która chciałaby wziąć udział w inicjatywie
hakersowej w ramach wolontariatu pracowniczego. Sprawa powoli zaczyna nabierać tempa. Firmy technologiczne też mają w tym wszystkim swoją rolę, swój udział. Więc tym razem było to nie tyle bieganie dla samego biegania, ile dla atencji. W ważnej sprawie.
Opowiedzcie o Waszych sponsorach. Czy jest zainteresowanie? Mówiłaś, że zrzutka trochę Was uwidoczniła. Jak to wygląda finansowo, ile udało się zebrać? A jakie są Wasze potrzeby w tym obszarze?
P.Ż.: Początkowy cel zrzutki to było 9200 zł, czyli równowartość kosztu utrzymania edukacji pięciorga dzieci przez dwa semestry. Jesteśmy mniej więcej w połowie tego celu. I szczerze powiedziawszy, jeśli chodzi o sponsorów zewnętrznych, mieliśmy problem. I wciąż mamy.
K.P.: Wycieczkę sponsorowaliśmy sami, to był mój wkład w przedsięwzięcie. Od firm sportowych dostaliśmy upominki, gadżety, trochę jedzenia, koszulki czy batony od firm biegowych, żeby tę drogę przebyć i przeżyć, to było mega duże wsparcie. Media też nas wspierały. Natomiast jeśli chodzi o firmy technologiczne, no to tutaj jesteśmy w trakcie rozmów, no i jeszcze chyba nie znaleźliśmy nikogo…
P.Ż:. Szczerze, czy dyplomatycznie?
Szczerze, bez zbędnej kurtuazji.
P.Ź: Generalnie napotkaliśmy na odpowiedzi były typu: budżety marketingowe mamy już wydane, mamy swoją akademię programowania, a co my z tego będziemy mieli? Czy to dla nas korzyść? Tak ustosunkowała się większość dużych i małych firm IT, z którymi się kontaktowaliśmy. Dodam, że ten próg wejścia był bardzo symboliczny, bo potencjalnym partnerom proponowaliśmy partnerom wpłatę na zrzutkę bezpośrednio w wysokości minimum, trochę ponad 2 tysięcy złotych.
Chodziło tu o taki solidarnościowy udział..Duża firma XYZ wsparła, więc jest to dotarcie, jest ta uwaga. I bardziej o to chodziło niż o wsparcie niebotyczne kwoty finansowe. Wiedzieliśmy, że temat nie jest nośny temat, dlatego przygotowaliśmy pakiet świadczeń rekompensujący partnerom ich dobroczynność. Ale to też nie chwyciło. Zupełnie inaczej natomiast zachowały się media. Media otworzyły serca, publikowały teksty, rozprzestrzeniały informacje. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni. Jeśli możemy dzisiaj mówić o jakimś sukcesie, to w dużej mierze właśnie dzięki ich zainteresowaniu.
I.D: Ja to obserwuję od lat, że jak pozyskujemy partnerów do Hakersów, to firmy chcą mieć konkretne korzyści i robienie rzeczy z potrzeby serca schodzi już na drugi plan. Wszystko jest mocną kalkulacją. I nie jest to niczym złym, o ile spotykamy się w połowie drogi. Każda strona może wyciągać coś z tego dla siebie.
P.Ż: No i potencjalni wolontariusze mają szansę usłyszeć, że jest taka możliwość, żeby dać komuś swoje umiejętności, nadać trochę sensu swojej pracy. Ten sens się bardzo często gubi po spędzeniu x lat przed komputerem. A to jest dobra okazja, by odzyskać dawny zapał i przekazać komuś innemu coś wartościowego.
W jaki sposób może wesprzeć Hakersów osoba indywidualna, a jaka jest opcja dla firm?
I.D.: Dla nas najcenniejszy jest czas wolontariusza, czyli każda osoba spędzająca czas z dzieckiem jest na wagę złota. Osobiście walczę o każdą osobę. Jakiekolwiek nagłaśnianie akcji z prośbą o zgłaszanie się wolontariuszy jest bardzo potrzebne. Podaję często przykład influencera biznesowo-technologicznego, który nie wierzył, że jego publikacja cokolwiek zmieni. I kiedy w końcu opublikował materiał online, to przyszło do nas 9 osób, a każda z nich pracowało z czterema…To jest nagle kilkadziesiąt dzieci uczących się przez rok. Kiedy pokazałam mu te liczby, otworzyła mu się głowa. Każde zgłoszenie jest cenne. A druga rzecz to są finanse. Druga dla nas ważna sprawa, to finanse. Jeśli nie dajemy rady z wolontariuszami, to bierzemy trenerów płatnych i opłacamy ich sami. W Hakersach mamy dużo współprac z firmami, które robią większe projekty – CSR-owe, w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu. Nasze wspólne działania są szyte na miarę, specjalnie pod firmy, z którymi pracujemy. Pozwala nam na to odpowiednio skonstruowana droga Hakersa, w której firma może dołączyć do projektu w dowolny dla siebie sposób, pracując w grupie, indywidualnie, jednorazowo, cyklicznie, online lub stacjonarnie. Niektóre firmy wspierają nas po prostu finansowo, a my wówczas organizujemy różne hackathony, i konkursy dla dzieci czy ogólnopolskie kampanie społeczne. Dzięki takiej współpracy finansujemy kilkadziesiąt osób przez cały rok i pokazujemy, że dzięki danej firmie tyle dzieci może się uczyć.
Średnio jedno dziecko w skali roku “kosztuje” trochę powyżej 1800 złotych. Zapraszamy wszystkich do siebie, uszyjemy coś na miarę, bo każda firma ma inne potrzeby, inne budżety. A ja totalnie wierzę w takie budowanie in-player employer branding-u i zaangażowania – team building i robienie tego poprzez wolontariat. Jest to świetna okazja do pokazania pracownikom i innym interesariuszom, że firma ma też ludzką twarz – ty, jako osoba indywidualna nie jesteś tylko trybikiem w machinie. Połączenie sił pracowników i zarządu, może zrodzić wspaniałe projekty, a przecież to one łączą ludzi wewnątrz firmy. Mamy mnóstwo takich projektów CSR-owych w Hakersach i widać, że to się sprawdza.
K.P.: To jest działanie PR-owe, więc po prostu obie strony czerpią korzyść. Dodałbym, że do bycia wolontariuszem nie trzeba mieć żadnego doświadczenia, my wszystkich przygotowujemy do pracy z dziećmi.
I.D.: Wystarczy chcieć. Mamy osobę, która jest koordynatorką całego projektu edukacyjnego, która rozmawia z każdym wolontariuszem. I to nie jest pięć pytań na krzyż, tylko naprawdę rozmawia się o wartościach, żeby dzieciom nie zrobić zawodu, żeby i wolontariusz był zadowolony i dzieciaki miały z tego korzyść. Często jest tak też, że wolontariusze przychodzą z aspiracjami, a Dorota, nasza koordynatorka, trochę ich ściąga na ziemię, żeby nie rzucali się z motyką na słońce. “Zróbcie jeden warsztat, bo to będzie dla Was łatwiejsze przy tym, co teraz na przykład planujecie sobie zawodowo, czy wyjazdowo”. Dorota kieruje tych wolontariuszy w odpowiednie miejsca, w zależności od możliwości.
W jaki sposób trafiają do Was rodziny/ dzieci potrzebujące pomocy?
I.D.: Mamy cudownych przedstawicieli, którzy pracują z rodzinami potrzebującymi, wiedzą co dzieje się w każdym z domów. One wskazują nam miejsca, gdzie potrzebna jest pomoc. I to są to właśnie MOPSy, fundacje, stowarzyszenia, działające lokalnie w danym regionie.. Ostatnio bardzo dużo pracujemy w świetlicach środowiskowych, one też potrzebują wsparcia. Albo lub po prostu są to rodziny dysfunkcyjne, w których dominuje problem alkoholowy albo niedożywienie. Docieramy też na wsie, do takich miejscowości mniej zdigitalizowanych, wysyłamy komputery i dopiero gdy otworzymy te symboliczne okienko na świat, to zaczynamy robić cudowne rzeczy.
A co z rodzicami? Jak oni odbierają Waszą pomoc? Jakie mają podejście?
K.P.: Z mojego doświadczenia warsztatowego, to często nie dzieci, a wychowawcy byli wyzwaniem. Miałem taką sytuację, że prowadziliśmy zajęcia i graliśmy akurat w Minecrafta, wpadła pani i zrobiła awanturę na całego, że chłopak siedzi przy komputerze, a miał być na zajęciach. Musiałem zadzwonić i opowiedzieć sytuację. To jest wyzwanie, ale to jest wyzwanie systemowe.
I.D.: My swego czasu robiliśmy pogadanki dla opiekunów o tym, dlaczego warto pozwalać dzieciom grać. Pamiętam kilka konferencji, na których opowiadałam o korzyściach korzystania z komputera. Trzeba edukować dorosłych, pokazywać, że komputer można używać w sposób twórczy, a nie jedynie odtwórczy. Przecież badania pokazują, że granie wcale nie jest otępiające i ogłupiające, tylko ważne, żeby odpowiednio dobrać grę i czas przed ekranem do wieku dziecka. Powinniśmy zachęcać dzieci do tego, żeby wchodziły w technologię, ale to po naszej stronie leży limitowanie czasu ekranowego. Tego właśnie dorośli jeszcze nie rozumieją, a tym bardziej osoby, które same mają problemy życiowe, jakkolwiek je nazwiemy, czy jest to alkoholizm, bieda czy stres, bo nie ma w domu na chleb – mówiąc wprost. Staramy się pomagać, zrozumieć tłumaczymy. To jest nasza misja. Duże wsparcie i zrozumienie mamy ze strony opiekunów świetlicowych. Dla nich to zbawienne, że my możemy po prostu wziąć dzieciaki w ręce specjalistów i dać szansę na rozwój.
Czy były jakieś momenty przełomowe w Waszej działalności? Historie, które były dla Was ważne? Albo takie, których wspomnienie motywuje do działania?
I.D.: Jest taka jedna, ważna dla mnie historia. Przeczytałam kiedyś artykuł o Stowarzyszeniu Piękne Anioły, które wyremontowało pokój chłopca. Ja sama kiedyś byłam wolontariuszką i remontowałam te pokoje. Na końcu artykułu chłopak mówi, że chciałby być programistą. Zadzwoniliśmyłam do tego stowarzyszenia, wzieliśmyęłam chłopaka do nas, żeby mógł się czegoś więcej nauczyć. I rzeczywiście, sporo skorzystał. Potem poszedł na mentoring i totalnie wkręcił się w programowanie, wyrobił skille, kompetencje, których potrzebował. Dostał pracę i miał porządny start w dorosłe życie.
I.D i K.P.: Albo wyobraźcie sobie – chłopak, który nie miał komputera w domu, a był tak uzdolniony informatycznie, że wygrywał olimpiady informatyczne tylko dzięki temu, że uczył się w szkole. I pamiętam zdjęcie, jak przekazaliśmy mu komputer, zresztą z firmy ABB. Siedział gdzieś na balkoniku, przytulał ten komputer, cały szczęśliwy, w oczach świeczki. Dziecko dostało szansę. Ostatnio Krzysiek, który był u nas Hakersem, poszedł na staż i teraz uczy nasze dzieci jako wolontariusz. To są właśnie najcudowniejsze historie.
Myślę, że właśnie takie historie najlepiej motywują do pracy. Co więcej, dajecie dzieciom narzędzia, bez których już teraz często trudno jest znaleźć pracę, a w przyszłości będą niemal koniecznością, niezależnie od rodzaju wykonywanej pracy.
K.P. : Nie chodzi właśnie o to, żeby te dzieci wszystkie były programistami. Miałem często wrażenie, że to jest jedyne półtorej godziny w tygodniu, kiedy ktoś w ogóle im zadaje pytania, interesuje się tym, co robią. Dlatego chciałbym, żeby osoby, które pracują w IT na co dzień, chociaż te półtorej godziny w tygodniu, zamiast relaksującego piwka po pracy, mogli przeznaczyć na coś dobrego i spędzić ten czas w wartościowy sposób.
P.Ż: Myślę sobie, że branża tech to jedna z najbardziej lukratywnych, największych, najbogatszych, najbardziej zasobnych również w miejsca pracy. I sądzę, że taka pozycja na rynku, zarówno firmy, jak i pracowników do czegoś zobowiązuje – jeśli oczywiście wierzymy w CSR i w społeczną odpowiedzialność biznesu i w to, że biznesy istnieją nie tylko po to, żeby generować powiększać zyski. Chcę wierzyć w to, że nie jesteśmy już w latach drapieżnego kapitalizmu, a biznes istnieje również po to, żeby spowodować zmianę, załatać jakiś problem, niekoniecznie finansowy. Sądzę, że dla firm technologicznych jest to bardzo dobre poletko do eksploracji.
Cieszę, że mogliśmy porozmawiać i przybliżyć problem wykluczenia cyfrowego. Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o plany na przyszły rok.
I.D.: Chcemy skalować liczbę dzieci, mówiąc wprost. Docierać do jak najszerszej grupy dzieciaków, bo jeszcze bardzo, bardzo wielu potrzebuje pomocy. Łącznie przewinęło się u nas niecałe 3 tysiące dzieciaków. To bardzo dużo, ale wciąż za mało. I to, co ja chcę zrobić, to po prostu wyskalować projekt na maksa do każdego miejsca w Polsce. Moim marzeniem długoterminowym jest dotrzeć do każdego dzieciaka w trudnej sytuacji, i powiedzieć mu “spróbuj”. I niech on sam zdecyduje, ale żeby przynajmniej wiedział, że jest taka możliwość, że może przyjść w każdym momencie i po prostu zacząć. To jest mój plan na następne lata – skalować, skalować i jeszcze raz skalować.
I niech to będzie puentą naszej rozmowy.
Iwona Duda – prezeska Fundacji Sarigato. Z wykształcenia PR-owiec, ukończyła też studia na kierunkach handel i marketing oraz zarządzanie firmą. Upowszechnia zarządzanie poprzez wartości i propaguje społeczną odpowiedzialność wśród przedsiębiorców (CSR), łącząc środowisko NGO z biznesem.
Odpowiedzialna za współpracę z takimi markami, jak National Geographic, Abb, State Street, Starbucks i wiele innych. W ramach projektu Hakersi jest zaangażowana w walkę z cyfrowym wykluczeniem dzieci i młodzieży, zapewnia im dostęp do wiedzy i rozwija ich kompetencje technologiczne. Prowadzi
najpopularniejszą akcję pomocy bezdomnym psiakom i kociakom – Karmimy Psiaki wpierając czworonogi w leczeniu i poprawianiu ich dobrostanu w schroniskach. Laureatka nagrody Polka XXI wieku w kat. Edukacja oraz finalistka Bizneswoman Roku w kat. przeciwdziałanie wykluczeniu cyfrowemu. Mama Marysi i Tymka oraz adoptowanej suczki Szczotki.
Kuba Płoskonka – biegacz ultra, software deweloper z kilkunastoletnim doświadczeniem w branży, edukator. Programować zaczynał jako dzieciak w późnych dwutysięcznych. Pracował dla duńskich i berlińskich startupów, portali odzieżowych oraz skandynawskich agencji. Swoim doświadczeniem dzielił się m.in. z podopiecznymi projektu Hakersi fundacji Sarigato. Prowadził też warsztaty z programowania dla osadzonych w brytyjskim zakładzie karnym HM Prison Holme House.
Paulina Żebrowska – PR-owiec, edukatorka, pianistka, zawodowa czytelniczka. Druga połowa ekipy Tripu dla sprawy. Odpowiada za PR i komunikację akcji.
Platformy low-code i no-code – krótki przewodnik dla nietechnicznych. Co warto wiedzieć?
Jak zorganizować dobry hackathon? – instrukcja krok po kroku
Startupowiec z dyplomem – opcja czy konieczność? – raport InCredibles