Co za dużo to niezdrowo
Przegląd zaczynam od tego, czego w 2024 roku było za dużo: za dużo w sensie dosłownym, za dużo w sensie nieproporcjonalnie wielkich obietnic i rozbudzanych oczekiwań, za dużo w sensie wysokokalorycznej, ale mało wartościowej papki serwowanej nam w social mediach.
Może starczy tych konkursów?
Kawiarnia na krakowskim Zabłociu, prowadzę mentoring dla founderki startupu z branży health tech. Nasza rozmowa schodzi na temat nagród, które ów startup właśnie otrzymał. Popijając kawę, słyszę pytanie: „I powiedz mi Przemek, co ja mam z tym zrobić?”. I w tym pytaniu wybrzmiewa rzeczywista bezradność. Czy wrzucać zdjęcie z warszawskiej gali? Czy chwalić się nagrodą? Czy robić szum wokół niej?
Wątpliwości biorą się stąd, że sama nagroda nie ma jakiegoś prestiżu w środowisku. Co gorsza, podobne wyróżnienie otrzymały jeszcze kilkanaście spółek w szeregu różnych kategorii. Moja rozmówczyni przyznaje się także, że wcześniej inwestorzy poradzili jej, aby nie obnosiła się z tak mało znaczącą nagrodą.
Trudno się z nimi nie zgodzić – już od pewnego czasu widać, że organizowane w branży konkursy coraz mniej mają wspólnego z ideą wyłaniania rzeczywiście najlepszej spółki. A coraz bardziej zbliżają się do masowego plebiscytu, którego organizatorzy wychodzą z założenia: „im więcej spółek nagrodzimy, tym głośniej o nas będzie”.
Przypomina się cytat klasyka „bo nieważne, kto ma order – ważny ten, kto go przypina”, wyśpiewany swego czasu przez Kazimierza Grześkowiaka.
Co stanowi o sile konkursu? To, że jego wyniki są nie tylko wyczekiwane, ale również dyskutowane i budzą emocje. To, że chcemy sprzeczać się o to, kto zwyciężył. I mimo że w Polsce na brak konkursów narzekać nie możemy, to ile jest takich, które przyciągają naszą uwagę?
Na koniec mentoringu miałem jeszcze w ustach smak wypitej flat white. A myśl o konkursie czy choćby jego nazwa dawno uleciały z mojej głowy.
Ministerstwo Obrony w defensywie
Trzeba szczerze przyznać: Ministerstwo Obrony Narodowej miało zapewne dobre intencje, podejmując starania na rzecz wsparcia startupów dual use czy mających odpowiadać za obronność. Ministerstwo wspólnie z Polskim Funduszem Rozwoju, PFR Ventures i Polską Grupą Zbrojną stworzyli IDA Bootcamp. To program dla wszystkich podmiotów, które chciałyby rozwijać technologie podwójnego zastosowania, zarówno na rynku cywilnym i wojskowym.
Rzecz oczywista – konflikt toczący się tuż za naszą wschodnią granicą, agresywna polityka Rosji, rosnące w całej Europie nastroje wojenne. To wszystko uzasadnia działania mające motywować spółki do tworzenia rozwiązań podnoszących w naszym kraju poziom bezpieczeństwa. Jak informowaliśmy w naszym serwisie, w pierwszej edycji Bootcampu wzięły udział firmy posiadające m.in., takie technologie jak: bezzałogowe helikoptery, autonomiczne pojazdy wodne, systemy sztucznej inteligencji optymalizujące ochronę oraz drony i roje dronów.
I co dobrego z tego wynikło? Szczerze mówiąc, chyba nic konkretnego. Nic, czym można by się pochwalić: ani nowy projekt, ani jakieś obiecujące testy, o wdrożeniu nawet nie wspominając. W kontekście IDA Bootcamp najchętniej informowano o wypracowanej Mapie Drogowej, czyli „założeń dla systemowego podejścia do rozwoju technologii podwójnego zastosowania, które z jednej strony wspierają gospodarkę, a z drugiej wzmacniają odporność państwa.” Zerkamy więc do Mapy, aby we wnioskach głównych znaleźć takie oto hasła jak „potrzeba zacieśnienia współpracy pomiędzy innowatorami (…), integratorami a organizacjami zapewniającymi odporność i bezpieczeństwo Polski” albo „konieczność wykorzystania szans płynących z instrumentów międzynarodowych np. DIANA”.
I jeśli dokument z takimi ogólnikami jest największym konkretem całego przedsięwzięcia – to rzeczywiście, sporo mówi o całym tym wysiłku. Można, a nawet trzeba było trzymać za nie kciuki, wszak rzecz idzie o rzecz bezcenną, narodowe bezpieczeństwo. Ale koniec końców, ze wszystkich tych starań najbardziej w pamięć zapadają nazwiska niektórych ekspertów, którzy na tym programie usilnie chcą się wylansować.
LinkedIn szkodzi?
Wyobraźcie sobie taką oto sytuację, że pewnego dnia atakują Was nagłówki o tym, że wyciekła tajna korespondencja między polskimi pisarzami. Dziennikarze publikują prywatne maile, z których wynika, że Wasi ulubieni autorzy pisząc kolejne książki, kierowali się nie tym, co uznawali za wartościowe, ciekawe, piękne. Ich główną motywacją miało być to, że chcieli pisać i wydawać tylko to, co się sprzeda i że traktowali Was tylko jako chodzące portfele.
Bylibyście zadowoleni?
Nie potrzebujemy afery przeciekowej, aby przekonać się, że tak właśnie działają tzw. linkedinowi influencerzy. Nie potrzebujemy, bo w swoich postach i dyskusjach regularnie zastanawiają się nad tym, jak publikować, by wygrać z algorytmem. O czym postować, aby się klikało. Kogo oznaczyć i jak często pisać, by ich zasięgi się zwiększały.
Czy nie lepiej by było, aby zastanawiali się, o czym pisać, aby to było rzeczywiście ciekawe i wartościowe?
Tak właśnie na naszych oczach ta startupowa część LinkedIna jałowieje. O ile przedtem narzekaliśmy, że LinkedIn serwuje nam lukrowane opowiastki o sukcesie, tak teraz ten społecznościowy kanał przemienił się w grafomański dziennik pisany za pomocą metody zwanej „strumieniem świadomości”. Serwuje się nam przemyślenia, które zaczynają się clikcbaitem, przechodzą w banalną historyjkę i kończą się puentą, której powstydziłby się sam Paulo Coelho.
Co gorsza, ten strumień świadomości rozlewa się na kolejnych twórców, wypierając z rynku posty, które rzeczywiście niosą wartościowy content. I jeśli nie spostrzeżemy się, że w naszym interesie jest wspieranie tych, którzy oferują nam właśnie ekspercki wgląd w jakiś temat lub przynajmniej dzielą się szczerymi, własnymi przemyśleniami – a nie pomysłami niezgrabnie uszytymi grubymi nićmi – to już wkrótce na LinkedIna nie będzie po co zaglądać.
Czujemy niedosyt
Drugą część przeglądu poświęcam temu, czego w 2024 roku brakowało. A że rzecz dotyczy braków, to nie może być nadmiernie rozbudowana.
Gdzie jakieś landscape na horyzoncie?
Startupowym landscape’om poświęcamy w naszej redakcji zawsze dużo uwagi i z radością je upowszechniamy. Dzięki skrupulatnej pracy autorów, możemy dowiedzieć się wiele nowego o ekosystemie, wychwycić wcześniej niewidzialne trendy, zrozumieć zależności między startupami, inwestorami a rynkiem. Te mapy interesują nas tak bardzo, że poświęciliśmy nawet artykuł… metodologii ich powstawania.
Dlatego szkoda, że ubiegły rok nie przyniósł tych wartościowych publikacji – jeśli jedną z bardziej wartościowych premier roku jest kwietniowa aktualizacja mapy Jana Szumady dotyczącej polskich rozwiązań wykorzystujących AI, to faktycznie, można czuć niedosyt takim obrotem spraw. Jasne, jest jeszcze marcowy raport Mapping Poland’s Tech Sector przygotowany przez Endeavor Poland i opisujący polską scenę technologiczną. Lecz to wciąż za mało.
Zetki, gdzie ta rewolucja?
Słowo „GenZ” było z nami przez cały rok. Odmienialiśmy je na wszystkie przypadki. Młodej generacji founderów przyglądaliśmy się nader uważnie. W tekście #PlaybookFoundera Młodzi innowatorzy: Pokolenie Z w świecie startupów pisaliśmy m.in. o Patryku Pijanowskim, Wiktorii Wójcik czy Kacprze Raciborskim. Publikowaliśmy niejeden raport dotyczący zetek, charakteryzujący ich podejście do biznesu, ich aspiracje na zmiany. Byliśmy szalenie ciekawi, co nowego wniosą ci rewolucjoniści.
I… wciąż musimy czekać. W ślad za odważnymi deklaracjami zetek nie idą czyny, a przynajmniej ich nie widać. Spółki działały jak działają, ekosystem kręci się po staremu. W przywołanym w poprzednim akapicie tekście Nikoletta Buczek, co-founderka NABIO & CC, mówi, że określiłaby Zetki jako osoby niecierpliwie łaknące nowości i szybko nudzące się aktualnymi rozwiązaniami. Pozostaje więc życzyć więcej tej niecierpliwości, podczas gdy my cierpliwie poczekamy, aż startupowy świat rzeczywiście odczuje wpływ GenZ.
Zaskoczenie in plus
Subiektywny przegląd wydarzeń zakończmy pozytywną nutą. Spójrzmy na to, co swoim rozmachem, intensywnością, sukcesami zaskoczyło nas najbardziej.
Kosmos nasz widzę ogromny
Lista osiągnięć krajowego space techu jest bardzo długa: udany start rakiety Bursztyn, który potwierdził, że nasze firmy są gotowe do zapewnienia nam niezależnego dostępu do przestrzeni kosmicznej. Lot Scanway na Księżyc, planowany dzięki partnerstwu z firmą Intuitive Machines, specjalizującej się w komercyjnej eksploracji Srebrnego Globu. To również Scanway dostarczył kamery na pokład europejskiej rakiety Ariane 6. Naszą uwagę przyciągał też satelita EagleEye, który mimo swoich usterek był ważnym etapem w kontekście rozwoju polskich kompetencji satelitarnych. Zamiast mapy drogowej i ogólników – postawiono na konkrety w postaci startu Narodowego Systemu Informacji Satelitarnej. Ma on działać na rzecz integracji i udostępniania danych satelitarnych, które następnie zostaną wykorzystane przez władze lokalne i samorządowe, sektor naukowy czy biznes.
Zresztą, co tu się rozpisywać – temat kluczowych wydarzeń space techu dogłębnie opisał na naszych łamach Maciej Myśliwiec.
Czytaj także:
- Do 2030 roku chcemy być wiodącą społecznością growth-focused w regionie CEE – Jan Nalbert z Warsaw Equity Group podsumowuje 2024
- Rok 2024 był okresem rozwoju startupów w fazie seed i pre-seed – Magdalena Jabłońska (StartSmart CEE)